piens.pl / Felietony / Coryllus Gabriel Maciejewski

Coryllus Gabriel Maciejewski

O pułkowniku Matuszewskim i jego grobie

Jak już wszyscy pewnie wiedzą do Polski zostaną sprowadzone zwłoki pułkownika Ignacego Matuszewskiego, ministra skarbu II RP. Ja przez długi czas miałem swoistą obsesję na punkcie Matuszewskiego i co jakiś czas pytałem Sławomira Cenckiewicza kiedy dokończy pisać jego biografię, którą ponoć zaczął 6 lat temu. Dziś sądzę, że żadna biografia nie została w ogóle zaczęta, ale pomyślano ją jako ukoronowanie pewnego procesu. Pewnie więc zostanie w końcu wydana, nie wiadomo tylko kiedy. Nie chce mi się bowiem wierzyć, że pomysł, ze sprowadzeniem zwłok zrodził się w czyjejś głowie wczoraj, a jutro zostanie przeprowadzony.

Matuszewski był postacią kontrowersyjną, brawurową i potrafiącą niejednego zaskoczyć. Jego najważniejszy wyczyn – wywiezienie polskiego złota na Bliski Wschód, co opisane zostało w tysiącznych artykułach i esejach, w tym również w moim tekście zamieszczonym w I tomie Baśni jak niedźwiedź, rozbudza do dziś wyobraźnię wielu ludzi. Grzegorz Braun w filmie „New Poland” przedstawia postać Matuszewskiego niezwykle plastycznie, słyszymy głos pułkownika, głos pełen niezgody na rzeczywistość powojenną i widzimy jego więcej niż skromny grób na jednym z nowojorskich cmentarzy. Grzegorz Braun zrobił ten film dawno temu i dziś pewnie zrobiłby go inaczej. Tak myślę. Nie odpuściłby tak łatwo okoliczności śmierci pułkownika, na rzecz dywagacji, dość oczywistych i trywialnych o powojennym, jałtańskim porządku. Matuszewski, mężczyzna silny i zdrowy, zmarł w sierpniu 1946 roku, akurat w czasie kiedy wszystkie ponure, krępujące kraj na wiele lat okoliczności zostały przyklepane. I trudno doprawdy nie pomyśleć sobie o tym, że został zlikwidowany. Ja polecam wszystkim film Brauna, bo tam dokładnie widać kto z polskiej emigracji był w USA traktowany dobrze, a kto źle. Otóż dobrze traktowani byli Bolesław Gebert i Oskar Lange, (jeden działacz związkowy, agent NKWD, drugi zaś ambasador PRL), a źle był traktowany przedstawiciel legalnych władza Polski Ignacy Matuszewski. I nie ma co się tutaj rozwodzić na różnymi subtelnościami. Fakty mówią za siebie. Gebert i Lange, dwaj komuniści, agitatorzy, działacze najbardziej ponurych organizacji jakie powstały kiedykolwiek na planecie Ziemia wyjeżdżają sobie z USA do Polski, po to by tu robić politykę, publicystykę czy co tam jeszcze, a następnie spocząć w Alei Zasłużonych. Moje pytanie na dziś brzmi – czy w związku z przeniesieniem do Polski szczątków pułkownika Matuszewskiego, szczątki Langego i Geberta zostaną z równą pieczołowitością i szacunkiem przeniesione z tejże Alei i złożone na jakimś zwykłym cmentarzu? To jest moim zdaniem ważny kontekst tego wydarzenia, bo wymienieni ludzie zwalczali Matuszewskiego na emigracji, a nie jest wykluczone, że próbowali doprowadzić do jego śmierci. Jak widzimy – sześć lat marudzenia o biografii nad uchem Cenckiewicza Sławomira – sprawa nie jest łatwa. Nie ma bowiem jeszcze książki, a szczątki pułkownika zostaną ekshumowane dopiero w tym roku. Jak będzie legendowana ta uroczystość i w jaką kolejną schizofrenię historyczną nas wpędzi? Ja nie mogę nie zadać tych pytań, bo to są kwestie kluczowe i dotyczą tego co się uważa, a czego się nie uważa za Polskę. Ktoś mi tu zaraz powie, że niepotrzebnie się czepiam, bo chodzi w końcu tylko o upamiętnienie człowieka zasłużonego i oddanie mu należnego hołdu. Otóż właśnie nie, w przypadku Matuszewskiego chodzi dokładnie o coś innego, o określenie co jest, a co nie jest Polską. Ja jestem oczwywiście zwolennikiem sprowadzenia tych biednych szczątków do kraju i pochowania ich z należnymi honorami. Nie wiem tylko gdzie one zostaną złożone i to mnie trochę martwi. Konkretnie zaś chodzi mi o to, w jakiej odległości od Langego i Geberta.

Jestem więcej niż pewien, że dwaj wymienieni przeze mnie panowie zostaną na swoich miejscach, a „ludziom coś się powie”. Jestem pewien, że będziemy mieli teraz zasłużonych z różnych opcji i każdy potomek zasłużonego będzie mógł odprawiać sobie swoją prywatną dewocję bez przeszkód. My jednak, my zwani przez niektórych, zwykłymi, prostymi ludźmi, nadal nie będziemy rozumieć, co jest, a co nie jest Polską. Dla wielu bowiem oczywiste jest, że skoro kawałkiem Polski jest Matuszewski, to siłą rzeczy nie może nią być ani Gebert, ani Lange. Hola – zawoła ktoś – a ten ostatni niby dlaczego nie? Przecież on był kolegą partyjnym Matuszewskiego! Należał do PPS w najbardziej bojowych latach, a do tego wywodził się nie z plebsu wcale, ale był synem kupca. No dobrze a czyim synem był sam Ignacy Matuszewski? O, rodzina to wielce zasłużona, dziadek był w Powstaniu Styczniowym, a ojciec, również Ignacy, był działaczem pozytywistycznym, redaktorem różnych ważnych periodyków (sprawdźcie przez kogo finansowanych). Był też znawcą i wielbicielem okultyzmu i lubił sobie popatrzeć na wyczyny Eusapii Palladino, kiedy ją Ochorowicz sprowadzał do Warszawy. Sprowadźmy więc to wszystko do wspólnego mianownika, nie przejmując się okrzykami oburzenia. Mamy kupiectwo i okultyzm. Co tworzą te dwie jakości jeśli połączyć je w jedno? Herezję, to jasne. Starą, dobrą, średniowieczną herezję. Już kiedyś daliśmy tutaj zwięzłą definicję herezji w wersji dla maluczkich – rozwiązłość + ciężka praca – sakramenty. Tak to wygląda od strony tych co pracują dla herezji od świtu do nocy. Dziś nowa definicja, dla tych, którzy tym urządzeniem kierują – kupiectwo lub jak kto woli bank + dziwne i zaskakujące rytuały = herezja w wersji dla szefów.

Jak widzimy mój postulat, by usunąć Langego z Alei Żasłużonych był przedwczesny i postawiony bez zrozumienia sytuacji. Teraz jednak, kiedy już tę sytuację zrozumieliśmy, możemy zasiąść przed telewizorami i popatrzeć jak sprowadzają te szczątki i jak je chowają z honorami. Niewielu jednak zrozumie dlaczego film Brauna nosił przy tym wszystkim tytuł ‚New Poland”, kiedy dwaj jego główni bohaterowie, w dodatku oponenci wywodzili się z tej samej organizacji. No, ale ich drogi się rozeszły do cholery, polityczne drogi….No niby tak….Powtórzmy więc – na co liczył przedstawiciel legalnego rządu Polski w USA pułkownik Matuszewski? Na pomoc USA i innych krajów wolnego świata. Czy się jej doczekał? Nie. Komu w tym czasie pomagał ten wolny świat? Langemu i Gebertowi, to jasne. Czy było to dla kogokolwiek tajemnicą? Oczywiście, że nie. Jak się czuł w takich okolicznościach Ignacy Matuszewski? Przypuszczam, że podle, ale co miał zrobić. W filmie Brauna tego nie widzimy i nie wiemy co myślał Matuszewski o swoim byłym, pratyjnym koledze Oskarze Lange. Może dowiemy się czegoś na ten temat z biografii, którą napisze Cenckiewicz…że co? Że nie napisze? Ja też tak myślę….Sam nie wiem dlaczego. Myślę, też, że tego Matuszewskiego pochowają chyłkiem i nawet nie wyjaśnią nikomu kim on był. Lange zaś i Gebert pozostaną na swoich miejsach, tak żeby każdy młody człowiek w Polsce, który zechce interesować się historią nie miał żadnej możliwości dobrego wyboru. Żeby miał zryty beret i myśli pokręcone, żeby nie umiał odpowiedzieć sobie na pytanie co jest, a co nie jest Polską.

Na tym kończę. Przypominam, że do 27 lipca trwa w naszym sklepie www.coryllus.pl promocja niektórych tytułów, w tym angielskiej wersji Świętego królestwa, promocja wymyszona okolicznościami, o czym pisałem wczoraj.

Jak co dzień umieszczam tu jeszcze nagrania z Bytomia. Oto najnowsze – wywiad z Leszkiem Żebrowskim

Jabłonowski Barabasz

Zacznę od zasłyszanego dowcipu, ale nie wiem czy go dokładnie zrozumiałem. Chodzi mianowicie o to, że tak zwany prawicowy ekstremizm ma się dobrze i został trwale usankcjonowany od chwili kiedy wypuszczono na wolność Barabasza. Szkoda, że sam tego nie wymyśliłem, ale i tak jest nieźle.

Wczoraj zaś pod moim tekstem o komediantach podpierających walącą się ścianę prawicowego ekstremizmu a la Barabasz ukazał się taki oto komentarz:

Przepraszam,ze zapytam zupełnie nie na temat,ale na prawdę serio, z niewinna wiarą , o krótka odpowiedz. O czym jest bajka a la Coryllus? Dmowski do kosza. Piłsudski do kosza. Powstania do kosza. II RP do kosza. PRL siła rzeczy w ogóle poza orbita. Sieci, niezależna, dorzeczy, Braun etc do kosza …w sumie zostaje chyba tylko Jezus , o którym jeszcze złego nie powiedziano. Może jakiś odnośnik do tego w co wierzy Gospodarz. To tak dla tych co trafiają tutaj z przypadku.

I to jest właśnie coś czego nie rozumiem. Oto za nami 1000 lat historii, opisanej źle, źle rozumianej, historii, z której wyciąga się wnioski fałszywe prowadzące do kolejnych katastrof. Wszystkie karty jakie nam podsuwano w różnych gabinetowych rozgrywkach okazały się fałszywe, dziś zaś pisząc te swoje notki, czy nawet książki nie zbliżamy się przecież na żadną wymierną odległość do polityki prawdziwej. Jesteśmy jak stado baranów, które mają beczeć w tej czy innej tonacji, a do tego, by była ona właściwa potrzebny jest gość z fujarką. I na to przychodzi jakiś Damian, czy może Jurek, już nie pamiętam i pyta mnie: panie Coryllus, a dlaczego pan się nie wsłuchujesz w tę fujarkę, wszak to piękna melodia? I jeszcze Jezusa Chrystusa do tego ambarasu miesza.

Uważam, że demaskacja, nie dokonana bynajmniej przeze mnie, ale znacznie wcześniej przez kogoś innego, demaskacja która ujawniła, że do moderacji nastrojów na tej całej prawicy nie jest już nawet potrzebny ktoś przeżywający autentyczne emocje, ale po prostu aktor, jest demaskacją ostateczną. Teoretycznie wszyscy powinni teraz rzucić swoje narzędzia i uciekać w las ile sił w nogach. Tak się jednak nie dzieje, dlaczego? Bo baran nie może trzymać w rękach narzędzi – powie ktoś – i będzie miał słuszność. Linki, które tu wczoraj wrzucił Tropiciel powinny wszystkim otworzyć oczy, a Grzegorza Brauna skłonić to nieco przytomniejszego spojrzenia za siebie i zredagowania pewnych postulatów. Nie wiem czy ktoś zauważył, ale gdzieś zniknęło kondominium niemiecko-rosyjskie pod żydowskim zarządem komisarycznym, a na jego miejscu pojawiły się memy inne, nie mówię, że ciekawsze, ale inne. Fakt zaś, że ta sama telewizja czy też może quasi telewizja lansuje pana Olszańskiego, Grzegorza Brauna i Stanisława Michalkiewicza, za którymi to panami pojawia się Zawisza Artur najmłodszy kombatant globu, powinno ludziom przywrócić przytomność. Nie przywraca. Czemu? Bo ludzie zawsze, powtarzam, zawsze wybiorą Barabasza. I wynika to nie z tego, że widzą idące za tym jakieś korzyści, ale wprost z tego, że Barabasz jest, jako postać, dostępny dla ich prostych, a gdzie tam prostych – chamskich i prymitywnych emocji. Za swoje zaś emocje każdy się da pokroić, nawet jak początkowo będzie chciał o nich dyskutować i uda, że jest skłonny do weryfikacji pewnych dzikich odruchów, przyjdzie w końcu taki moment, że z tej drogi zawróci i wrzaśnie – Barabasza! Uwolnij nam Barabasza!

Barabasz bowiem, dla ludzi wychowanych na marksistowskiej dialektyce, a tacy stanowią dziś większość tłumu, reprezentuje wartości realne i dające się weryfikować w rzeczywistości dnia codziennego. To jest oczywiście kłamstwo, ale nikt go nie widzi. Ta rzeczywistość bowiem, o której mówię, to nie próba wykonania jakiej pracy naprawdę w czasie rzeczywistym, to nie próba osiągnięcia czegoś w wymiarze realnym, ale dyskusja ze szwagrem przy flaszce, albo wręcz z dyskusja z telewizorem przy tej samej flaszce. I to jest dziś najważniejsza płaszczyzna, do której powinniśmy odnosić wszystkie nasze wpisy. Projekcje tłumu kształtowane w poszczególnych przypadkach przez presję grupy plemiennej wzmocnioną presją mediów. Tylko na tej glebie może wyrosnąć taki chwast jak Olszański, bo on daje szwagrowi argumenty do przedłużania dyskusji, a głównemu bohaterowi powód, żeby skoczyć po kolejną flaszkę. Nic więcej się nie liczy.

A ja nie piję – powie ktoś – i co mi pan zrobisz. To się tylko panu tak zdaje, że pan nie pijesz. Piją dziś wszyscy, piją przez skórę i zarażają się wścieklizną jak ci ludzi w Dolinie Kościeliskiej od lisa, co to o nich Jabłonowski alias Olszański opowiadał.

Jak mogliśmy wczoraj zauważyć pozycja Olszańskiego, jako wyraziciela najszczerszych patriotycznych emocji została obroniona już dawno, zanim zdążyliśmy ją zaatakować. Trwało to długo, ponad 50 minut, ale w końcu prowadzący program o nazwie e-misja osiągnął sukces i wszyscy go oglądający zaczęli zadawać sobie pytanie – ale właściwie o co chodzi, czyż aktor nie może mieć poglądów? Ja nie będę dyskutował o tym czy może czy nie może. Ja się przysłuchałem fragmentom wypowiedzi Olszańskiego. Otóż pan ów gada tekstem wyuczonym, który ktoś mu wcześniej napisał i podsunął. Gada tekstem zerżniętym z naszych blogowych dyskusji, które się tu toczą już szósty, a może i ósmy rok. Powtarza wszystko co było setki razy przemielone i gra nam wszystkim na nosie, bo uwiarygadniają go Braun z Michalkiewiczem i Zawiszą. I popatrzcie jakie to proste – pracujemy tak ciężko tyle lat, na jakiś – powiedzmy sobie szczerze – nędzny wynik. I nagle przychodzi facet, zbiera owoce naszej pracy, ubija je na papkę, wkłada do furażerki i plecie trzy po trzy. Wszyscy zaś ważni, w których wielu z nas wpatruje się jak w obrazek mówi – no tak, no tak, dobrze gada, niech jeszcze się przebierze w coś innego i niech mówi dalej. To jest zupełnie podobne do tego o czym gadaliśmy na blogu coryllusa. Znaczy gość propaguje słuszne idee.

To jest myślenie błędne, on nie propaguje żadnych idei, on działa tak jak Sumliński przyłapany na kradzieży i jak burmistrz Błonia przyłapany na seksie z wnuczką – mówi nam prosto w oczy – dziękuję państwu, że państwo są zainteresowani moją osobą, o nic wszak więcej nie chodzi, tylko o to, byście tu stali i gapili się na mnie wierząc, że moje intencje są szczere. Nawet jeśli się zorientujecie, że was wkręcam, nic nie powiecie, bo jest już za późno, straciliście intelektualne dziewictwo, uwierzyliście w Barabasza, nie w tego drugiego, którego jutro zamordują na krzyżu. Uwierzyliście w Barabasza i jedyne co możecie, to udać się do domostw waszych z lekkim uśmiechem skrępowania na ustach, który usprawiedliwić ma waszą słabość i co tu dużo gadać tępotę.

Ja nie wierzę w Barabasza. Mowy nie ma żebym uwierzył i jak ktoś podjedzie do mnie i zacznie argumentować za Barabaszem musi się liczyć z najgorszym. Mówię to dziś, wprost, żeby nie było potem pretensji.

Gabriel Maciejewski Coryllus

źródło: coryllus.pl

Niemiecki ksiądz w pończochach

Będę się trochę powtarzał, ale muszę niestety. Na fejsie pojawił się znów nasz stary stalker pan Wojciech Ciszewski i czegoś tam nawrzucał. Nie usuwam tego, bo może te śmieci będą potrzebne jako dowód w sprawie. Sądzę, że pan Ciszewski chciał też w ten sposób zapowiedzieć swoją wizytę na Targach Wydawców Katolickich, które rozpoczynają się w ten czwartek. Nie wiadomo czy przybędzie, nie znamy też ewentualnej daty i godziny jego pojawienia się, ale wszystkich, którzy chcą zobaczyć pana Wojciecha na żywo serdecznie na targi zapraszam. Ze swej strony zapewniam obsługę medialną oraz obecność ochrony. Nie ma więc dużego niebezpieczeństwa. Niestety jasne się staje, że bez jakiejś poważnej ingerencji nie uwolnimy się od tego człowieka. Gdyby więc ktoś mógł przypomnieć mi nazwisko tego księdza, który rezyduje w Kurii i zajmuje się różnymi wyskokami nauczycieli religii będę wdzięczny. Ciszewski jest bowiem nauczycielem religii w liceum Śniadeckich. Zacznę więc od napisania pisma do Kurii.

Co jakiś czas, nieczęsto, ale czasem powracam do pewnej sceny znajdującej się we wspomnieniach Alberta Speera. Opisuje Speer swoją wizytę u Hermanna Goeringa, który przyjmuje go w szlafroku koloru lila, w pończochach na pasie, z długimi, pomalowanymi na intensywnie czerwony kolor pazurami. Speer zachowuje się stosownie do okoliczności, to znaczy tak, jakby Hermann był ubrany w strój wizytowy. Obaj panowie siedzą przy stoliczku i rozmawiają o jakichś ważnych sprawach. Swojemu oburzeniu daje wyraz Albert Speer dopiero później, po wyjściu z mieszkania Goeringa.

Wszyscy pamiętamy też film pod tytułem „Zmierzch bogów”, o tym jak SS wykańcza ludzi Ernsta Roehma. Wszyscy oni są poprzebierani w damskie stroje, co ma świadczyć o ich degeneracji i ześwinieniu. W damskie stroje przebrało się też kilku esesmanów, którzy chodzą w tych pończochach na pasie, z automatami przewieszonymi przez pierś i strzelają do pijanych w trupa ludzi Roehma. Sceny te mają wymiar symboliczny i tak też film był odbierany, jako obraz ukazujący degenerację rasy.

Dzisiaj na naszych oczach następuje w Niemczech podział hitleryzmu na dwie części – złą, przypisaną Austriakowi Hitlerowi i dobrą, która bierze początek w buduarze Niemca Goeringa. Proszę bardzo oto dowód – najnowszy teledysk promujący społeczeństwo multi kulti. http://piens.pl/miliony-wejsc-i-satanistyczne-przeslanie-multikulti-niemiecka-armata-propagandowa-be-deutsch/

Jak widzimy, opcji – a ja nie chcę multi kulti, nie jestem żadnym faszystą – nie przewidziano. Można być tylko za albo przeciw. Przeciw są rzecz jasna ci źli, czyli Albert Speer, Adolf Hitler, Beata Szydło i kilka jeszcze innych osób, które się tam przewijają w tym teledysku ukazane w tonacjach szarych i nieciekawych. Co innego zwolennicy multi kulti, oni są kolorowi, mają rowery, wśród nich są niepełnosprawni, a także dwóch duchownych, rabin i pastor. Ktoś powie, że nie ma Goeringa. No nie ma, ale ten pastor nosi pod sutanną pończochy. Ja się zastanawiam po co? Czy to jest jakiś wymóg w tym społeczeństwie multi kulti, że faceci z siwymi głowami, w sukniach duchownych noszą te kabaretki? Pokazują w tym filmie parę całujących się homoseksualistów. A to wszystko przy czynnej w Polsce agresywnej kampanii przeciwko księżom, którzy mają dzieci. Ja bym bardzo chciał, żeby zwolennicy multi kulti mi coś wyjaśnili. Ksiądz katolicki w Polsce nie może mieć dzieci, bo natychmiast włączają się czynniki postępowe, które atakują jego – naganną przyznajmy – postawę, a pastor w Niemczech może łazić w damskiej bieliźnie i to nie jest nic złego. Może chodzi o to, że on nie ma dzieci? Albo, że ma dzieci dorosłe, którymi się już nie interesuje. Polski ksiądz pedofil może co najwyżej umrzeć w stosownym momencie, żeby ocalić resztki swojej godności. Niemcy lansują agresywny homoseksualizm, który – także w tym teledysku – wiąże się z pedoflią, bo mamy tu przecież dzieci i co? I nic, wszystko jest w najlepszym porządku.

Ja oczywiście szydzę, bo przekaz ten adresowany jest do ludzi najprymitywniejszych, wychowanych na niemieckiej telewizji i w niemieckiej szkole. Ciekaw jestem jak na to wszystko reagują duchowni muzułmańscy, na tę bieliznę, na tego rabina i na tych gejów. Czy oni uważają, że to jest w porządku i obecność muzułmańskich dzieci w takim społeczeństwie dobrze rokuje na przyszłość. Dzieci oczywiście, nie społeczeństwa. Może ktoś coś słyszał o tym? Co mówią immamowie?

Mamy tu zwyczaj demaskowania różnych chamskich zagrywek i dziś też się bez tego nie obejdzie. Wszyscy pamiętamy czym Hermann Goering różnił się od Hitlera, nie chodzi mi tutaj o upodobania seksualne, ale o inne kwestie. Otóż Hitler przy Goeringu mógł uchodzić wręcz za ascetę. Skromny strój, skromne życie na uboczu. Hermann inaczej, on potrzebował felszy, pompy, widowiska i masy strojów, żeby móc się w nie przebierać. Uchodził za ludzkiego pana, bo wypuścił niektórych Żydów za granicę. Dlaczego to zrobił? Dla pieniędzy, to oczywiste. Hermann kazał sobie słono płacić za swoje usługi. Jeśli więć polityka Niemiec idzie w kierunku opcji Goeringa, to znaczy, że my wszyscy za nią zapłacimy. Nie może być inaczej, bo całe to multi kulti nie jest niczym innym jak tylko damską bielizną przymierzaną przez starych ramoli, którzy usiłują się przypodobać młodzieży. Bielizna zaś kosztuje, podobnie jak perfumy, szminki i inne rzeczy. Sytuacja jaką zamierzają stworzyć Niemcy w Europie będzie wyglądać tak, jakby wyglądał – spróbujmy sobie to wyobrazić – obóz koncentracyjny zarządzany nie przez Himmlera, ale przez Hermanna G. Cóż by to mogło być? Trapolina dla karier w kabarecie i seks-biznesie, opłacana krwią niewinnych rzecz jasna, bo to przecież Hermann decydował kto jest a kto nie jest żydem. Dziś Niemcy chcą decydować kto jest, a kto nie jest tolerancyjnym uczestnikiem społeczeństwa multi kulti. Tak więc jeśli naszym kodziarzom i innym frajerom wydaje się, że wystarczy przebrać się w pończochy na pasie, żeby zyskać sympatię Hermanan to znaczy, że kompletnie zgłupieli. Kasa, misiu, kasa, tylko to się będzie liczyć. Jak ktoś nie ma kasy i nie jest gotów to płacenia to nawet jak wyjdzie wystrojony niczym Priscilla królowa pustyni, okrzykną go księdzem pedofilem, z dwójką nieślubnych dzieci. Alternatywa jest więc taka – albo się przed tym obronimy, albo nas okradną pod pretekstem, że nie lubimy Arabów. Póki co nie strzelają, mamy więc trochę czasu, szukajmy jakiegoś sprytnego wyjścia z tej sytuacji.

Przypominam wszystkim zainteresowanym zyskami wydawcom, że w dniach 4-5 czerwca odbywać się będą w Bytomskim Centrum Kultury targi książki, dla których okazją jest 1050 rocznica chrztu Polski. Uczestnicy nie płacą za stoisko, zgłaszać zaś swój udział w imprezie mogą pod adresem [email protected]

Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.

Przypominam też, że 7 kwietnia rozpoczynają się pod Zamkiem Królewskim w Warszawie Targi Wydawców Katolickich, gdzie będziemy z Toyahem. Informuję również, że 28 kwietnia będę miał wieczór autorski w Opolu, w bibliotece miejskiej. Tym razem poświęcony on będzie rynkowi książki i dystrybucji różnych ważnych treści. Nareszcie udało mi się przekonać organizatorów do takiego tematu. Zapraszam wszystkich chętnych.

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.

http://rozetta.pl/slow-o-targach/

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

źródło: coryllus.pl

Pisarz czyli propagandysta

Po demaskacji, która się dokonuje na naszych oczach, wiecie dokładnie o jaką demaskację mi chodzi, musimy postawić sobie dziś kilka pytań i odpowiedzieć na nie w sposób jak najbardziej uczciwy. Zaczniemy od kwestii z mojego punktu widzenia najważniejszych, choć wielu czytelnikom wydadzą się one mało istotne. Jest dokładnie na odwrót, co zawsze podkreślam. Oto sprawa Wojciecha Sumlińskiego, którego zakazane i tępione przez siepaczy Bronisława Komorowskiego książki, można było kupować w Biedronce, Żabce i Empiku, wskazuje nam jasno, że pomysł dystrybucji druków zwartych przez dyskonty nie jest przypadkowy. Nie jest to też gest rozpaczy wydawców, którzy nie radzą sobie z empikiem, bo już – także dzięki tej sprawie – domyślić się możemy są w empiku są równi i równiejsi. Podejrzewam, że Wojciech Sumliński i jego poprzedni wydawcy ani razu nie zanotowali opóźnienia w zapłacie za swoje książki. Nie to co inni, mniej kontrowersyjni i nie zwalczający tak zajadle systemu autorzy. Ci musieli i dalej muszą czekać na swoje pieniądze.

Z Biedronką i Żabką pewnie jest podobnie. Niektórzy czekają, a inni nie. Pomysł, by wrzucić książki do dyskontów jest pomysłem propagandowym. Wobec bowiem faktów politycznych i propagandowych, czyli przesunięcia się ośrodka władzy z PO do PiS ludzie macerujący nasze mózgi musieli podjąć jakąś decyzję. Myślę, że o tym iż PiS wygra wybory wiadomo było już od przenosin Tuska do Brukseli. Książki trafiły na Biedronki i Lidla jakieś pół roku wcześniej. Początkowo były to książki autorów gazowni i wydawnictwa Czarne. Potem zaś przysypano je „naszymi”. Wszystkie demaskacje Zychowicza, wszystkie piękne, powstańcze dziewczyny i cała ta magma emocji w postaci zadrukowanych kartek znalazła się w Lidlu i Biedronce. I myśmy się z tego śmiali. Niesłusznie. Oni już wtedy zajmowali pozycję. I dziś te kosze w dyskontach to jest coś, o co pewnie walczyć będą jak lwy. Wiadomo bowiem, że telewizja już nie dla nich, gazowni nikt do ręki nie weźmie i czeka ją los Trybuny, a książka to książka. To jest, jak zawsze powtarzam, medium intymne, ono trafia bezpośrednio do serca.

Wracajmy jednak do Sumlińskiego. Każdy kto próbował coś sprzedawać na masową skalę wie, jak trudno jest trafić ze swoim towarem do sieci. Dla małego producenta to jest w zasadzie niemożliwe, do wykonania, a nawet jeśli tam trafi to pieniędzy za swój towar nie ogląda bardzo długo. Pomijam już fakt, że może też produkować na kredyt zaciągnięty w tym banku, który kredytuje również dyskont, gdzie on usiłuje wstawić swoje produkty. Książki zaś Sumlińskiego, najbardziej niebezpieczne książki w Polsce leżały sobie przy kasach dyskontów i cieszyły oko ludzi nie mających pojęcia o edytorstwie.

Teraz słów kilka o zawartości. Demaskacja książek Sumlińskiego unieważnia na długi i nieprzewidywalny czas, wysiłki wielu autorów, którzy starają się pisać naprawdę, autorów, którzy bez przerwy myślą o pisaniu, czytają innych autorów i zastanawiają się nad tym co może zrobić na czytelniku na tyle duże wrażenie, by zechciał on zagłosować na nich swoim portfelem. Ci ludzie, dzięki Sumlińskiemu i jego patronom są dziś na pozycji przegranej i mogą zapomnieć o sukcesie. Oto przed nami machina, która przemieliła na drobne kawałki wszystko – świętości, ludzkie emocje, oczekiwania, konwencje literackie, nawet wspomnienia. Wszystko zaś w imię niezbyt wyszukanego politycznego celu, jakim była ochrona Bronisława Komorowskiego przed ewentualną odpowiedzialnością karną, za postępki przykryte bełkotem podpisanym nazwiskiem pana Wojtka. Postępki, których natury nie znamy i pewnie nigdy nie poznamy, ale dla nas tutaj i tak nie miałyby one znaczenia. To są rzeczy ważne dla ludzi, którzy wierzą, że jeden dziennikarz śledczy, bez zaplecza, obarczony liczną rodziną może rzucić wyzwanie prezydentowi, za którym stoi aparat państwa i zrobić to wszystko jedynie z umiłowania dla prawdy. To są rzeczy ważne dla ludzi sformatowanych przez system, bo tacy właśnie reagują na bodźce wysyłane przez Sumlińskiego, i nikt więcej. To im się zdaje, że istnieją proste prawdy, które dawno temu głosił wychowawca młodzieży Henryk Krzeczkowski, a dziś powtarza je za nim ten biedny Sumliński, o którym eska pisze, że ma potwornie niską samoocenę i jednocześnie wielkie ambicje. Nie wiem gdzie eska kończyła psychologię, ale pewnie też na Uksfordzie jak sam Sumliński. Niska samoocena i ambicje nie idą bowiem zazwyczaj w parze. Niska samoocena i projekcje, niska samoocena i frustracje, tak może być, ale z ambicjami jest na odwrót. One są produktem zawyżonej samooceny.

Musimy stanąć w prawdzie i powtórzyć sobie teraz wyraźnie to, co już wielokrotnie wyglądało zza tekstów publikowanych na naszym blogu. Nie ma żadnych pisarzy. Są tylko propagandyści. Jeśli ktoś chce być pisarzem wpada w pułapkę. Tak jak ja na przykład. Pułapka ta jest założona bardzo sprytnie, ponieważ o pisarzach uczą nas w szkole podstawowej, średniej, a niektórych nawet na studiach. Księgarnie pełne są druków napisanych przez ludzi zwanych pisarzami. Biblioteki są pełne opracowań dotyczących twórczości wybitnych autorów, na studiach zaś zmusza się biednych studentów do czytania tego wszystkiego i jeszcze stawia im się pały na egzaminach. To jest oszustwo. Ludzie zajmujący się pisaniem czynili to, po większej części na zlecenie, a istotą ich pracy było odpowiednie sformatowanie umysłów. Nic więcej. Całe to gadanie o jakości, które ja tu czasem uprawiam, miało sens całkiem drugoplanowy i kokieteryjny, i było ważne tylko przez dwa stulecia, w czasie kiedy tworzyły się europejskie imperia. Tam, w salonach bogatych żydówek, tworzyła się krytyka literacka, która zdechła szybciutko, gdzieś przez I wojną światową, by ustąpić miejsca chamskiej ideologicznej i obyczajowej propagandzie. Ta zaś pozostała z nami do dziś.

I teraz trzeba się zastanowić poważnie, co dalej. Bo przecież po tych konstatacjach, nie można już serio traktować tego wszystkiego co jest w ofercie księgarskiej. Przejdźmy jednak najpierw do dygresji. Oto prawdziwi pisarze, tacy co potrafili kłamać z wdziękiem i starali się, by te ich produkcje miały choć pozór autentyczności, pojawiali się wyłącznie w sytuacji kiedy społeczeństwo czyli czytelnicy znajdowali się w poważnej opresji. Myślę, że sytuacja ta może być stymulowana, to znaczy, można tę – konieczną z politycznego względu opresję – łagodzić poprzez propagandę literacką. Stąd tyle dobrych i popularnych książek o wojnie pisanych w USA, książek prawdziwych w przeciwieństwie do oficjalnej propagandy rosyjskiej, produkowanej w analogicznych momentach dziejowych. Myślę, że państwo opresyjne miało pełną kontrolę nad literaturą, pierwszego, drugiego i trzeciego obiegu, bo wszystkie te książki były aparatowi potrzebne, by normalnie i spokojnie sprawować władzę.

Nie inaczej jest dziś i o tym nam mówi Wojciech Sumliński. Ponieważ jednak nie będzie wojny, a więc nie ma potrzeby rozwarstwiać naprawdę literatury na jawną, półtajną i tajną, można się jedynie – w warstwie promocyjnej – pobawić wypracowanymi wcześniej konwencjami. Widzieliśmy to nie raz. Plakaty z produkcją Kukiza (płyta to też książka, sprzedaje emocje) ponalepiane na dworcach, a na nich napis „zakazane”. Książka Sumlińskiego wykładana przy kasie w Żabce, itp., itd. Ludzie są tak sformatowani, że odczytują ten kod i reagują jak psy Pawłowa na dzwonek. I za nic na świecie nie da im się wytłumaczyć, że jedzenie które im niosą jest zatrute.

Cóż więc robić z tymi naszymi książkami? Myślę, że jesteśmy tu wszyscy na straconej pozycji. Nie możemy jednak przestać, bo co niby mielibyśmy robić? Pozostaje więc nam udawać, że cała ta literatura, te wszystkie demaskacje i dążenia do prawdy mają znaczenia i czynić to nadal, bez nadziei na jakikolwiek sukces. O sukcesie możemy zapomnieć. Toyah przez lata całe występował w obronie PiS i Kaczyńskiego, podczas gdy wszyscy obecni dziś na szczytach ludzie spieprzali od prezesa świńskim truchtem. I co? Nikt mu nigdy nawet nie zaproponował spotkania autorskiego w Katowicach, gdzie mieszka. I nikt mu tego nigdy nie zaproponuje. Dlaczego? Bo on, podobnie ja ja, jest poza formatem. Póki co skończyliśmy z formatem a la gazownia, który schodzi ze sceny pokonany i wszyscy rzucają weń zgniłymi jajkami. Co rzecz jasna słusznie się należy realizatorom tej konwencji. Na scenę zaś wchodzi format nie mniej fałszywy i nie mniej skażony propagandą, tyle, że o wiele przy tym mniej skuteczny. A to przez fakt, że swoją misje chce kierować na zewnątrz, gdzie nie ma ani przygotowanych odbiorców, ani dystrybucji. Jego twórcy upojeni sukcesem politycznym nie rozumieją pewnie o czym tu piszę, bo też i nie muszą za bardzo, będą przez najbliższe lata żyć z budżetów państwowych. Potem zaś, przy kolejnym przesunięciu ośrodka władzy gdzieś na lewo, jeszcze bardziej na prawo czy do centrum, dostaną kopa w tyłek i wylecą. Na scenę zaś znów wrócą znani, gazowniani mistrzowie, prowadzeni przez Stefana Chwina. Kogoś tam w międzyczasie dokooptują, jakiegoś analfabetę albo wariata-dyslektyka. W końcu, żeby być pisarzem, nie trzeba umieć pisać. Dowodów na to jest wszędzie pełno. Sumliński jest tylko jednym z nich.

Tak więc przygotujcie się wszyscy na to, że mniej będzie już tutaj gawędziarstwa dotyczącego konwencji i sukcesu. Coś jednak będziemy robić. Ja bardzo liczę na targi w Bytomiu, które organizuje Valser, bo niezależna dystrybucja to klucz do sukcesu, zanim wojsko, „nasi”, albo gazownia nam te targi ukradną i zamienią w jakiś objazdowy cyrk, trochę powalczymy.

Gabriel Maciejewski

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze i do księgarni Tarabuk

Posłuchaj również wywiadu w Radiu Wnet: „Sumliński: to nie był plagiat; zabrakło jednego zdania”

Coryllus: Kłamstwo, że wyrzuceni z telewizora „nasi” przeszli do konspiracji i stworzyli drugi obieg informacji

Miałem dziś napisać tekst o tym, że nasze państwo jest pośrednikiem na rynku antykwarycznym, ale temat ten musi poczekać.

Oto bowiem zajrzałem na twitter, a tam, z samego rana pojawiło się kilka wpisów zawierających słowa klucze. Dwa razy pojawiło się słowo „inteligencki” a raz słowo „byt”. Oba te wyrazy odnosiły się do dziennikarzy. Dla kogoś, kto nie śledzi tak uważnie mediów i wyskoków obsługi tam zatrudnionej to może nic nie znaczyć, dla mnie jednak znaczy. Oto przed naszymi oczami rozpoczyna się wielki festiwal aspiracji, który jak zwykle zakończy się katastrofą. Piszę – jak zwykle – bo to jest tam pewne jak wschody i zachody słońca.

Wróćmy jednak do naszych wyrazów-kluczy. Słowo inteligencki pojawiło się w felietonie Kłopotowskiego zalinkowanym przez Joannę Lichocką. Kłopotowski napisał, że wyrzuceni z telewizora „nasi” przeszli do konspiracji i stworzyli drugi obieg informacji. To jest kłamstwo tak horrendalne i podłość tak wielka, że szkoda w ogóle gadać. Przypomnijmy jeszcze raz początki blogosfery. Oto w sieci, wzorując się na Stanisławie Michalkiewiczu pojawiły się różne oferty rozmijające się z treścią tego co podawały media. I to się szalenie podobało. Z tych dawnych, wielkich i czytanych, a reprezentujących prawicę blogerów przypomnę tylko Adama Haribu. Kto wie, co się dziś z nim dzieje? Była też oczywiście Kataryna, która okazała się po prostu, moderatorką planu, który doprowadził do powstania blogosfery zinstytucjonalizowanej. Nie wiem jak w szczegółach to przebiegało, ale chyba w ten sposób, że „nasi” usunięci z telewizji znaleźli przytulisko najpierw w salonie24 gdzie produkowali się tak na pół gwizdka, a potem w tych wszystkich prawicowych gazetach, na które nagle znalazły się pieniądze. Ja przypominam, że to za rządów PO powstały „Uważam Rze”, „Do rzeczy” i „W sieci”. To ostatnie pismo wręcz deklarowało na samym początku, że wyrasta wprost z blogosfery. Kiedy więc Kłopotowski pisze, że „nasi” stworzyli drugi obieg to kłamie, bo ten drugi obieg został dla nich przygotowany, po to, żeby mogli weń łagodnie opaść i żeby im się nie stała krzywda. W blogosferze byli też oczywiście prawdziwi blogerzy, którzy od samego początku przeszkadzali „naszym”. To było widać, słychać i czuć. Nie taki był, kurde plan, żeby jakieś nołnejmy, spierały się z Warzechą jak równy z równym. Inaczej to miało wyglądać. No, ale stało się tak, jak się stało. I kiedy Kłopotowski dziś pisze o tym drugim obiegu, a linkuje to posłanka Lichocka, to dla mnie jest to czytelny komunikat, że oni będą próbowali unieważnić blogosferę. Jeszcze nie wiadomo jak to zrobią, ale próbować będą na pewno. Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Powtórzę to jeszcze raz – dziennikarze „nasi” i „nienasi”, obojętnie ile jadu na siebie wyleją, zawsze będą grali do tej samej bramki. I wyklinanie tych „nienaszych” przez Lichocką z mównicy sejmowej niczego tu nie zmienia.

W tekście Kłopotowskiego zalinkowany jest inny tekst, który redaktor Kłopotowski określa mianem analizy. Dokonał jej bloger Bernard, który nie jest żadnym blogerem, a jedynie implantem wstawionym w blogosferę przez pracowników mediów. Ta analiza polega na tym, by udowodnić, że program Pospieszlaskiego jest bardziej inteligencki niż program Lisa. Kłopotowski sugeruje ponadto, że to ze względu na jakość Pospieszalski nie został przez Dworaka zdjęty z anteny. To jest coś tak horrendalnego, że strach. Jakość jest ostatnią wartością rozważaną przy decyzjach kadrowych. Myślę nawet, że to słowo nie przechodzi nikomu z tych telewizyjnych gangsterów przez gardło. Nie wiem dlaczego Pospieszalski został, a nawet więcej – ja tego wiedzieć nie chcę. Tekst Kłopotowskiego, napisany z tym kombatanckim zaśpiewem, jest zapowiedzią tego co przyniesie przyszłość. Do tej pory mieliśmy biedę, czyli tego całego Lisa i jego chamstwo, a teraz będziemy mieli biedę z nędzą, czyli chamstwo Warzechy plus cały wachlarz aspiracji do „inteligenckości”. Na długo, a być może na zawsze, unieważni ta metoda wiele obszarów zawierających cenne i ważne dla nas wszystkich treści.

Dlaczego ja im nie chcę dać szansy? To proste. Byłem dwa razy w Instytucie Sobieskiego, który nazywany bywa intelektualnym zapleczem PiS. Jedyny dźwięk jaki tam było słychać to ten wydawany przez czajnik z gotującą się wodą. Nie było tam nikogo, poza panią w sekretariacie, jedynie na ścianach wisiały portrety zasłużonych pracowników Instytutu, pod nimi zaś wymienione były ich osiągnięcia. Niestety formuły te nie dają się przetłumaczyć na ludzki język, nie mogę ich więc zacytować. Pomyślałem sobie wczoraj, w kontekście tego co się dzieje teraz u nas, czyli tych targów organizowanych przez valsera w Bytomiu i działalności naszego wydawnictwa, pomyślałem, co by to było, gdybyśmy my z valserem mieli budżet równy połowie tego co ma ten instytut. Zrobilibyśmy cykliczne targi książki w największych miastach, połączone z festiwalem teatralnym, do tego pokazy grup rekonstrukcyjnych i prelekcje różnych ważnych osób, także tych z Instytutu Sobieskiego. I tak przez całe rządy PO, a wszystko transmitowane na YT. Pewnie mielibyśmy jeszcze inne pomysły, ale trudno o nich teraz, na sucho coś mówić. Tam zaś nie wydarzyło się nic poza tym, że Zybertowicz Andrzej wymyślił sobie kołczing patriotyczny, wyśmiany zgodnym chórem przez wszystkich blogerów. I właśnie profesora Zybertowicza dotyczyło słowo „inteligencki” użyte dziś na twitterze po raz drugi. Oto Zybertowicz powiedział z rana w radio, że w Europie może być niebezpiecznie i dlatego PiS będzie dążył do konsolidacji władzy. Na to jeden z komentatorów napisał, że ta wypowiedź jest nieinteligencka. I tu się trzeba zgodzić z komentatorem. Jeśli z rana, 2 stycznia, Zybertowicz zaczyna straszyć Polaków wojną z Niemcami, a do tego dokłada się Zdzisław Krasnodębski, pisząc, że Niemcy zagrażają Europie, to jest to ze wszech miar antyinteligenckie. Jeśli ktoś chce odstręczyć Polaków od PiS powinien bez przerwy mówić o możliwości destabilizacji sytuacji w Europie, nie ważne czy z Niemcami czy z Rosją w roli głównej. A na dodatek powinien jeszcze jak Krasnodębski wykładać na uniwersytecie w Bremie czyli pobierać od Niemców pensję. Jeśli do straszenia wojną dodamy jeszcze „konsolidację władzy” to Rysiek Petru popłynie na tym jak na desce surfingowej przez wszystkie polityczno-medialne atole….Niech żyje kołczing patriotyczny.

Popatrzmy teraz jaki zwód wykonuje w związku ze zbliżającymi się przetasowaniami w mediach, ekipa, która katowała nas swoimi twarzami przez lat osiem. Oto z samego rana ukazuje się tam materiał o dziennikarzu-poecie – Konradzie Krakowiaku, który – ku zaskoczeniu swoich kolegów, chamów i prowokatorów, wydał tomik poezji, a w nim zastanawia się nad najważniejszymi dla człowieka sprawami, dotyczącymi bytu. Słucha też wiatru i potrafi spojrzeć na nas z perspektywy prehistorii. Tomik nazywa się „Lewa strona bytu”. Sam zaś Krakowiak, prezentuje się jak zasłużony w walce z reakcyjnym podziemiem milicjant, który po pracy próbuje opisać swoje życie. Promotorką Krakowiaka jest nie byle kto, bo sama Joanna Szczepkowska, która zakończyła komunizm w Polsce, a teraz pewnie zakończy tam epokę poetyckiej wrażliwości i otworzy ściek, w który raźno wskoczą „nasi” z okrzykiem – huzia na Józia.
Ja zostawiam Wam link do tego poetycznego programu, bo to jest horrendum, którego nie przeskoczy nawet Kłopotowski ze swoim kombatanckim murmurando. To jest coś, z czym zmierzyć musiałby się sam Igor Newerly, kanciarz stulecia, któremu – gdy miał 10 lat – wymknął się wierszyk i poparzył duszę….tak to ujął…naprawdę. No więc Konrad z TVP1 musi się dużo jeszcze uczyć, by dorównać panu Igorowi. Popatrzcie jednak jak się stara

http://www.tvp.info/23422405/to-poezja-o-tym-co-w-zyciu-najwazniejsze-literatura-wysoka-dziennikarza-tvp-info

Mamy więc z jednej strony podżegaczy wojennych, którzy chcą swoją powagą wobec zagrożeń kokietować ludzi i tak już ciężko wystraszonych przez media, a z drugiej spryciarzy, którzy uciekają w konwencję „skąd ta wrażliwość”, by zaraz walnąć tamtych znienacka, trzymanym za plecami młotkiem. Patrzmy na to wszystko uważnie i nie dajmy się zwieść pozorom.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl