piens.pl / Felietony / Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz

Dodatnie i ujemne plusy Brexitu

Ajajajajajajaj! Co to będzie? Panie Cyngielman, pan ruszaj na ratunek Europie, a jak pan nie możesz, to przyślij mi pan te dwanaście tuzinów gaci! Ajajajajajajaj! Jak tak dalej pójdzie, to europejsy ogłoszą paneuropejską żałobę („A my wszyscy w żałobie!”) jako nieutuleni w żalu po brytyjskim referendum. Premier Cameron najwyraźniej tego się nie spodziewał, skoro natychmiast złożył dymisję. Chodziło mu raczej o podlizanie się angielskim narodowcom, no i wytargowanie dla Wielkiej Brytanii Korzystniejszych warunków w Eurokołchozie, co nawiasem mówiąc, mu się udało, bo Nasza Złota Pani opowiedziała się za mniejszym złem – ale niczym uczeń czarnoksiężnika uruchomił proces, który nabrał własnej dynamiki, zwłaszcza w kontekście muzułmańskiej inwazji, której zorganizowanie węgierski premier Orban przypisuje żydowskiemu grandziarzowi finansowemu Jerzemu Sorosowi. Jaki Soros ma w tym interes? Jakiś musi mieć; warto przypomnieć, że Żydzi są mściwi, jak mało kto, a w tej sytuacji nie można wykluczyć, że wpadli na pomysł, by zemścić się na mniej wartościowych europejskich narodach rękami bisurmanów.

Powodem tej wędrówki ludów jest bowiem wtrącenie licznych krajów Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz Afryki Północnej w stan krwawego chaosu. Licznych – ale nie wszystkich, bo taka np. Jordania, którą przecież rządzi tyran, ale która jeszcze bodajże w 1994 roku podpisała z bezcennym Izraelem traktat pokojowy w następstwie którego stała się rodzajem „bliskiej zagranicy” dla Tel Awiwu, nie doświadcza ani żadnych jaśminowych rewolucji, ani wojen o pokój i demokrację, jaką w sąsiedniej Syrii toczą z tamtejszym tyranem „bezbronni cywile”, wynajęci i wytresowani przez CIA, ani „misji pokojowych”, które w stan krwawego chaosu wtrąciły Irak , ani „misji stabilizacyjnych”, które, przy niejakim udziale naszej niezwyciężonej armii („tam wódz taliby gromi, a wzdycha do Kraju”), ściągnęły na Afganistan straszliwe paroksyzmy. Tedy pod pretekstem krwawego chaosu setki tysięcy młodych bisurmanów ruszyły na Europę. O żadnej integracji nie może być mowy, bo mniej wartościowe europejskie narody, poddawane przez europejsów od kilkudziesięciu lat politpoprawnej tresurze, chcą już tylko wypić i zakąsić, no i oczywiście rżnąć się z kim popadnie bez żadnych konsekwencji, w związku w tym wzbudzają w wyznawcach Allaha bezgraniczną pogardę.

Nie można tedy wykluczyć, że starsi i mądrzejsi, którzy potrafili owinąć sobie wokół palca nawet sławnych na cały świat amerykańskich twardzieli, którzy skaczą przed nimi z gałęzi na gałąź, wykombinowali sobie, że przy pomocy bisurmanów zrobią porządek z mniej wartościowymi narodami europejskimi („wnet by ją ubrał w gelabiję, spuściłby suce lanie kijem, po czym umieścił ją w haremie pod czujną eunucha strażą”), przekształcając je w niewolniczą masę, podobną do tej w jaką bolszewicy przekształcili Rosjan. To by nawet dobrze wyjaśniało przyczynę, dla której żydowscy szowiniści tak energicznie zwalczają ruchy nacjonalistyczne w krajach swego osiedlenia, między innymi przy pomocy piekielnej triady w postaci państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego, do którego coraz szerszym frontem włącza się Kościół katolicki w ramach stręczenia tak zwanego „judeochrześcijaństwa”.

Wróćmy jednak a nos moutons, czyli do brytyjskiego referendum. Zapoczątkowuje ono nakreśloną w traktacie lizbońskim procedurę „wychoda”. Brytyjski rząd, zobligowany rezultatem referendum, musi złożyć wniosek o wystąpienie z Unii Europejskiej, który następnie stanie się przedmiotem negocjacji na temat warunków wystąpienia. Jeśli negocjacje doprowadzą do porozumienia, to przedstawione ono będzie do zatwierdzenia Radzie Europejskiej i Europejskiemu Parlamentowi i po ewentualnym zatwierdzeniu Wielka Brytania opuści UE na uzgodnionych warunkach. Te procedury muszą trochę potrwać, a jeśli nawet do porozumienia by nie doszło, albo nie zostało ono zatwierdzone, to Wielka Brytania mogłaby opuścić UE nie wcześniej, niż za dwa lata od złożenia wniosku. Warto dodać, że brytyjski rząd w każdej chwili może swój wniosek wycofać, więc tak naprawdę nic nie jest jeszcze przesądzone.

Niemniej jednak niemiecki minister spraw zagranicznych Walter Steinmeier, zwołał spotkanie „założycieli Unii” Nietrudno domyślić się – po co. Niemcy chcą wysondować, czy „ojcowie założyciele” zaakceptują program przywracania pruskiej dyscypliny w reszcie Eurokołchozu, czy nie. Jeśli zaakceptują – a wiele wskazuje na to, biurokratyczne środowiska „ojców założycieli” dla zachowania swoich alimentów zgodzą się na wszystko, no to przywracanie pruskiej dyscypliny rozpocznie się niezwłocznie i to być może – właśnie od Polski. Warto przypomnieć, że właśnie wobec Polski w styczniu br. została wszczęta bezprecedensowa procedura sprawdzania stanu demokracji i praworządności i jest ona w pełnym toku. Pan minister Waszczykowski poinformował, że rząd wygotował „odpowiedź” na „opinię” Komisji Europejskiej, która w następnym ruchu sformułuje pod adresem polskiego rządu „zalecenia”. Rząd te zalecenia może wykonać, albo nie; jeśli wykona, no to skapituluje – oczywiście pod hasłem umacniania suwerenności, bo jakże by inaczej? Jeśli je zlekceważy, no to Unia Europejska dla podtrzymania swego prestiżu będzie musiała rozstrzygnąć die polnische Frage przy pomocy procedury przewidzianej w traktacie lizbońskim pod nazwą „klauzuli solidarności”, przewidującej usuwanie zagrożeń dla demokracji również przy pomocy interwencji wojskowej. W takiej sytuacji możliwy jest nawet scenariusz rozbiorowy, zwłaszcza gdyby stare kiejkuty zobowiązały się, że nowy rząd, np. z panem Kijowskim jako premierem, w podskokach zrealizuje żydowskie roszczenia wobec Polski. Czyż możemy się łudzić, że Nasz Najważniejszy Sojusznik nie tylko się temu nie sprzeciwi, tylko z radości przyklaśnie? A skoro przyklaśnie temu, to dlaczego miałby nie zgodzić się na rewizję postanowień konferencji poczdamskiej odnośnie „ziem utraconych”? Skoro w ramach kaptowania Niemiec do krucjaty przeciwko złemu ruskiemu czekiście Putinowi, co to chciałby „judeochrześcijańską” Europę „sputinizować” właśnie pozwolił na tworzenie Europejskiej Straży Granicznej, która – co tu ukrywać – jest początkiem tworzenia „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO”, czyli wyprowadzania Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli, to znaczy, że możemy spodziewać się wszystkiego.

Bo gdyby Brexit spowodował tylko „efekt domina” to znaczy – postępującą likwidację projektu politycznego pod nazwą „Unia Europejska”, który został nałożony na pierwotny projekt ekonomiczny w postaci Wspólnego Rynku, to mogłaby to być felix culpa, bo Wspólny Rynek by przetrwał, a nawet otrzymałby potężny impuls rozwojowy dzięki rozluźnieniu biurokratycznego gorsetu. Ale nie możemy zapominać o zasadzie Murphy’ego, że jeśli tylko coś złego może się stać, to na pewno się stanie.

Stanisław Michalkiewicz

Będzie jak za Gierka?

Kiedy w 29 miastach w Polsce, a także w kilku miejscowościach za granicą, z inicjatywy Komitetu Obrony Demokracji, a ściślej – z inicjatywy jego bezpieczniackich pomysło – i mocodawców obchodzony był Dzień Konfidenta, prezes PiS Jarosław Kaczyński grzmiał jak piorun przeciwko „rebelii” godzącej w „suwerenność”, której Prawo i Sprawiedliwość kreowało się jedynym defensorem. Ludzie, jak wiadomo, mają dobrą pamięć, ale krótką i na tym spostrzeżeniu już niejedną polityczną strategię zbudowano. Ale – jak przestrzega poeta – „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”, więc na wypadek, gdyby ktoś jednak to i owo sobie przypomniał, w sukurs amnezji przychodzi to, co Francuzi wymowni nazywają „emploi”. Jak to pisał kiedyś Antoni Słonimski w felietonie poświęconym zaangażowaniu, do którego nawoływali publicyści partyjni – przed rozpoczęciem nowego sezonu teatralnego, do którejś z warszawskich kawiarni schodzili się aktorzy i czekali na zaangażowanie. Ale nie oczekiwali byle jak, tylko każdy zgodnie ze swoim emploi; amant w pelerynie nerwowo palił papierosa, komik w kraciastej marynarce przymilnie się uśmiechał, amantki sączyły przez słomkę mazagran, ukazując rąbek koronkowej halki i tylko pierwsze naiwne się zmieniały, bo jak długo można grać rolę pierwszej naiwnej? Skoro tedy role zostały rozdane, a emploi ustalone, to nawet jeśli jakaś pamiętliwa Schwein przypomni sobie, że w 2003 roku Anschluss do Unii Europejskiej stręczyła nie tylko Platforma Obywatelska, ale również Prawo i Sprawiedliwość, albo, że 1 kwietnia 2008 roku za ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikowania traktatu lizbońskiego głosowali nie tylko posłowie Platformy Obywatelskiej, ale również wielu posłów Prawa i Sprawiedliwości z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele – to nawet wtedy nic strasznego jeszcze się nie stanie, bo zawsze można powiedzieć: no tak, i my i oni robiliśmy to samo, ale jeśli dwóch robi to samo, to wcale nie jest to samo. Platforma Obywatelska, jeśli już cokolwiek robi, to robi to z wrodzonej predylekcji do zdrady i zaprzaństwa, podczas gdy Prawo i Sprawiedliwość, jeśli już cokolwiek robi, to robi to z gorącej miłości do ojczyzny i płomiennego patriotyzmu. Słowem – jak mawiano w Hitlerjugend – „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty” i nie zaszkodzi mu nic, nawet Rassenschande.

Bywają jednak sytuacje kłopotliwe, kiedy nawet emploi nie wystarcza. Oto 20 maja br. Sejm 221 głosami Prawa i Sprawiedliwości uchwalił ustawę o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, w której znajduje się między innymi art. 201 ust. 1, zgodnie z którym Bankowy Fundusz Gwarancyjny może „bez zgody właścicieli oraz wierzycieli podmiotu w restrukturyzacji dokonać 1) umorzenia lub konwersji zobowiązań w celu dokapitalizowania podmiotu w restrukturyzacji; 2) umorzenia lub konwersji zobowiązań przenoszonych do instytucji pomostowej w celu wyposażenia jej w fundusze własne; 3) umorzenia lub konwersji zobowiązań przenoszonych w ramach instrumentu wydzielania praw majątkowych; 4) umorzenia zobowiązań w ramach instrumentu przejęcia przedsiębiorstwa.” Ustęp 2 tego artykułu stanowi, że „umorzenie lub konwersja zobowiązań w celu dokapitalizowania podmiotu w restrukturyzacji jest dopuszczalna w przypadku, gdy w jej wyniku podmiot w restrukturyzacji spełni określone odrębnymi przepisami warunki prowadzenia działalności oraz istnieją uzasadnione przesłanki, że w wyniku restrukturyzacji o której mowa w art. 214, osiągnie długoterminowa stabilność finansową.

Co z tego wynika? Ano to, że Sejm przeszedł do porządku nad art. 64 ust. 3 konstytucji, stanowiącym, że „własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy I TYLKO W ZAKRESIE, W JAKIM NIE NARUSZA ISTOTY PRAWA WŁASNOŚCI.” (podkr. SM). Umorzenie lub konwersja wierzytelności bez zgody wierzyciela jest naruszeniem istoty prawa własności, do której należy plena in re potestas czyli pełne władztwo nad rzeczą, przysługujące WŁAŚCICIELOWI, z wyłączeniem innych osób. Regulacja te sprzeczna jest również z art. 508 kodeksu cywilnego, który stanowi, że zobowiązanie wygasa, gdy WIERZYCIEL zwalnia dłużnika z długu, a dłużnik zwolnienie przyjmuje. W tej czynności nikt nie może wierzyciela zastąpić i umorzyć wierzytelności w jego imieniu, nawet gdyby bankowi, co to znalazł się w finansowych tarapatach, było to bardzo na rękę. Tymczasem wspomniana ustawa idzie jeszcze dalej, stanowiąc w art. 105 ust. 3, że „prawomocny wyrok sadu administracyjnego stwierdzający wydanie przez Fundusz decyzji z naruszeniem prawa, nie wpływa na ważność czynności prawnych dokonanych na jej podstawie i nie stanowi przeszkody do prowadzenia przez Fundusz działań na jej podstawie, w przypadku gdyby wstrzymanie tych działań stwarzało zagrożenie dla wartości przedsiębiorstwa podmiotu, ciągłości wykonywania zobowiązań, których ochrona jest celem przymusowej restrukturyzacji, stabilności finansowej lub nabytych w dobrej wierze praw osób trzecich, w szczególności osób, które nabyły prawa majątkowe lub przejęły zobowiązania w wyniku decyzji Funduszu o zastosowaniu instrumentów przymusowej restrukturyzacji.

Skąd ta skwapliwość Sejmu do ochrony interesów bankowych nawet kosztem ochrony własności i prawa obywateli do sądu? Okazuje się, że wynika to z konieczności dostosowania polskiego prawa do dyrektyw Unii Europejskiej, a konkretnie – do dyrektywy z 15 maja 2014 roku, bo za opóźnienia w jej implementacji Unia Europejska „surowe głosi kary”. Mamy więc osobliwą sytuację, że za zasłoną spektakularnego sporu o Trybunał Konstytucyjny, gdzie zarówno rząd, jak i prezes Jarosław Kaczyński ma możliwość pokazania całej Polsce, jak to stawia czoło unijnym mandarynom w rodzaju Fransa Timmermansa i broni suwerenności – otóż za zasłoną tego spektaklu rząd pani Beaty Szydło w podskokach realizuje banksterskie dyrektywy. W takiej sytuacji lepiej rozumiemy przyczyny, dla których, mimo gromkich pohukiwań o obronie suwerenności, jakoś nie słychać o uchyleniu podpisanej 24 stycznia 2014 roku przez prezydenta Komorowskiego ustawy nr 1066 o bratniej pomocy. Może ona przydać się jak znalazł, kiedy trzeba będzie konfiskować depozyty i otoczyć banki kordonem żandarmów, chroniących je przed naporem zdesperowanych wierzycieli.

Jakby tego było mało, to na deser warto przytoczyć relację ze spotkania pana wicepremiera Mateusza Morawieckiego z przedsiębiorcami w Gorzowie Wielkopolskim 30 maja br., którą otrzymałem od pana Rafała Z. Pan Rafał podczas tego spotkania zapytał wicepremiera Morawieckiego o szanse przywrócenia ustawy o działalności gospodarczej, autorstwa Mieczysława Wilczka z brzmieniu z 1 stycznia 1989 roku i oto co usłyszał w odpowiedzi. „Pan premier był do bólu szczery. Zwrócił się do zebranych, aby pokazali mu kraj, gdzie wprowadzono podobne, wolnościowe prawo. Dodał, że takie rozwiązanie, jak to, które obowiązywało w Polsce od 1 stycznia 1989 roku, może działać tylko wtedy, gdy zachodzą rewolucyjne zmiany w warunkach „głębokiej transformacji”. Państwo, które musi zaaplikować sobie 70 procent legislacji z zewnątrz, czyli z Brukseli, nie może pozwolić sobie na ustawę o wolności gospodarczej. Poza tym, po 27 latach od ustawy Wilczka, po 12 latach w UE, w Polsce – kontynuował – jest dużo poukładane. Jest gąszcz sprzecznych interesów różnych grup, co wytwarza konflikt, jak w przysłowiu „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Ponadto – podkreślił premier – Polska nie może wprowadzić ustawy o działalności gospodarczej, wzorowanej na Wilczku, bo wejdzie w głęboki konflikt z UE. Kończąc odpowiedź na moje pytanie, rzucił optymizmem i zadeklarował: „ale będziemy upraszczać”. Zapewne miał na myśli ulżenie przedsiębiorcom, czy coś w tym guście. Wcześniej mówił o tym, skąd Polska weźmie pieniądze na rozwój gospodarczy. No więc weźmie z nowych kredytów, które zaciągnie w zachodnich bankach. To jest tani pieniądz – zaznaczył – bo w zasadzie nieoprocentowany.

Skoro tak, to lepiej rozumiemy skwapliwość rządu w spełnianiu najskrytszych marzeń banksterów, kosztem ochrony własności, podobnie jak gromkie pokrzykiwania pana prezesa Kaczyńskiego w obronie suwerenności. Tyle naszego, to znaczy – tyle tej całej „suwerenności”, co sobie pokrzyczymy. I na koniec nie mogę oprzeć się przypomnieniu, dlaczego w 2003 roku byłem przeciwko Anschlussowi. Otóż w 1990 roku na zaproszenie UPR przyjechał do Polski prof. Milton Friedman, który spotkał się z parlamentarzystami Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Podczas tego spotkania udzielił rady, która i dzisiaj jest aktualna. Polska – mówił – nie powinna naśladować bogatych krajów zachodnich, bo nie jest bogatym krajem zachodnim. Polska powinna naśladować rozwiązania, jakie bogate kraje zachodnie stosowały u siebie, gdy były tak biedne, jak Polska. Święte słowa – ale w następstwie umowy stowarzyszeniowej ze wspólnotami europejskimi, Polska zaczęła dokonywać recepcji tzw. standardów, to znaczy – zachowywać się, jakby była bogatym krajem zachodnim. Warto porównać postępy w recepcji owych „standardów” ze zwiększaniem się corocznych deficytów budżetowych. Zależność bije w oczy.

Toteż w 2003 roku próbowałem przekonywać, że poza Unią też jest życie i jako przykład podawałem m.in. Szwajcarię. Moi oponenci powiadali wówczas, że Szwajcaria to zły przykład, bo to kraj bogaty. – Owszem, bogaty – odpowiadałem – ale przecież nie dlatego, że zapisał się do Unii, tylko z jakichś innych przyczyn, na przykład – że się mądrze rządzi. No to my też spróbujmy mądrze się rządzić, zamiast robić sobie iluzje, ze Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka. Warto to przypomnieć zwłaszcza dziś, kiedy to w ostatnim referendum Szwajcarzy większością prawie 79 procent głosów odrzucili komunistyczny pomysł wprowadzenia „dochodu gwarantowanego”, czyli 2500 franków miesięcznie „od państwa” dla każdego. U nas – odwrotnie; iluzja zwyciężyła i zwycięża, a deklaracja pana wicepremiera Morawieckiego w Gorzowie pokazuje, że rzeczywiście znowu może być, jak za Gierka – zwłaszcza pod koniec „przerwanej dekady”.

źródło: michalkiewicz.pl

04 czerwca Konfidenci chcą mieć święto

Jeśli KOD / PO twierdzą, że wybory z 4 czerwca 1989 r. były demokratyczne, to ciekawe jak nazwaliby wybory, w których PiS ustawowo rezerwuje dla siebie 65% mandatów?

Czas najwyższy ostatecznie rozbić pompowany przez KOD, PO i Gazetę Wyborczą mit „pierwszych demokratycznych wyborów”, jakie rzekomo miały się odbyć 4 VI 1989 r. Prawda jest taka, że pierwsze po II wojnie światowej całkowicie wolne wybory parlamentarne w naszym kraju odbyły się nie 6 VI 1989 r., lecz dopiero 27 X 1991 r. W ich efekcie premierem został Jan Olszewski. Jeśli sympatycy KOD-u tego nie pojmują, to niech sobie wyobrażą wybory, w których PiS ustawowo rezerwuje dla siebie 65% mandatów? One też byłyby „demokratyczne”??

Nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości – wybory parlamentarne z 4 VI 1989 r. nie były ani wolne, ani demokratyczne. Niezależnie od tego jakim wynikiem by się one zakończyły, komuniści i złodzieje zarezerwowali sobie w nich ustawowo aż 65% miejsc w Sejmie. Ówczesna opozycja mogła liczyć maksymalnie na 35% mandatów, a tym samym w utworzonym po wyborach parlamencie stanowiła zdecydowaną mniejszość.

Rację ma Rafał Ziemkiewicz, który w swoim okolicznościowym felietonie pisze rzecz następującą:

„Czwarty czerwca, rocznica tak zwanych „kontraktowych” wyborów i udaremnienia próby lustracji, podjętej przez rząd Jana Olszewskiego, to data wyjątkowo nie nadająca się do świętowania. A już szczególnie do świętowania wolności czy demokracji”.

Jeśli powyższe nie dociera do sympatyków KOD-u, PO, Nowoczesnej czy „Gazety Wyborczej”, to niech spróbują sobie wyobrazić wybory, w których PiS ustawowo rezerwuje dla siebie 65% mandatów. I to niezależnie od rzeczywistej liczby głosów jaką by uzyskał w trakcie głosowania. Czy to byłaby demokracja? Czy takie wybory można by nazwać „wolnymi”?! Nie wiem czy taka wizualizacja na temat PiS-u do nich przemówi. Mam nadzieje, że ostatecznie zrozumieją, iż wybory z 4 czerwca 1989 r. niewiele miały wspólnego ze standardami demokratycznego państwa prawa, a każda ich rocznica, to nie powód do świętowania, lecz raczej smutnej refleksji na temat tego, jak to komuniści i złodzieje pięknie (dla siebie) rozegrali…

źródło: niewygodne.info.pl

czytaj także: Konfidenci chcą mieć święto (Stanisław Michalkiewicz)

Zobacz film: Nocna zmiana

Scenariusz rozbiorowy nabiera tempa

Szanowni Państwo!

Jeśli ktoś jeszcze powątpiewał o uzależnieniu znacznej części solidarnościowej od tajnych służb komunistycznych…

Szanowni Państwo!

Jeśli ktokolwiek jeszcze powątpiewał o uzależnieniu znacznej części solidarnościowych dygnitarzy od tajnych służb komunistycznych, a konkretnie – od wywiadu wojskowego, który w drugiej połowie lat 80-tych, na skutek pierwszej wojny o inwestyturę, został hegemonem polskiej sceny politycznej, to teraz już powinien wyzbyć się wątpliwości – chyba, że jest bardzo mało spostrzegawczy. Oto w zaplanowany przez Wojskowe Służby Informacyjne, których, ma się rozumieć, „nie ma”, scenariusz politycznego destabilizowania państwa polskiego przy wykorzystaniu zagranicznej interwencji, posłusznie włączyli się nie tylko wszyscy byli prezydenci, za którymi ciągnie się smród podejrzeń o agenturalność, ale również autorytety moralne drobniejszego płazu. Cel tej operacji, a nawet jej szczegóły ujawnił człowiek o zszarpanych nerwach, czyli poseł Stefan Niesiołowski. Celem jest wysadzenie w powietrze polskiego rządu, a ma to nastąpić w rezultacie ulicznych rozruchów – które w obronie demokracji i praworządności intensywnie trenują oddelegowani do Komitetu Obrony Demokracji zarówno konfidenci, którzy samego jeszcze znali Stalina, jak i ich potomstwo, zwerbowane przez Wojskowe Służby Informacyjne, które za możliwość dalszego pasożytowania na narodzie polskim sprzedadzą się każdemu, no i oczywiście pożyteczni idioci – które będą pretekstem dla zewnętrznej interwencji – „bratniej pomocy”. Doprowadzi ona do ustanowienia w Polsce rządu, który spełni wszystkie oczekiwania interwentów, no i zadośćuczyni żydowskim roszczeniom majątkowym – bo czyż w przeciwnym razie „prasa międzynarodowa” tak by się przejmowała demokracją i praworządnością w naszym bantustanie? Tedy soldateska za pośrednictwem legendarnego pana Władysława Frasyniuka przekazała swoim konfidentom rozkaz, że mają „wyjść na ulice i walczyć o swoje prawa”. I tak na pewno będzie, tym bardziej, że oficerowie prowadzący mają sprawdzać listy obecności, a nieusprawiedliwiona nieobecność będzie surowo karana. Widać gołym okiem, że scenariusz rozbiorowy nabiera tempa i wiele wskazuje na to, iż zaraz po zakończeniu Światowych Dni Młodzieży rozpocznie się pełzający zamach stanu. Pewnie dlatego pan Miszk przerwał głodówkę, bo nawet głodując w przerwach między posiłkami nie można przesadzać bez wzbudzania podejrzeń.

Podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju trwają przygotowania do ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej, na Ukrainie powstał nowy rząd pod przewodnictwem pana Hrojsmana. Podobno poprzedni rząd premiera Arszenika Jaceniuka był „znienawidzony”, bo nie przeprowadzał reform. Ciekawe, co w takim razie przez tyle czasu robił, bo chyba się nie korumpował. Gdyby bowiem się korumpował, to nie byłby naszą ukochaną duszeńką, za jaką uchodził aż do swojej dymisji, a nawet i dłużej. Pan Hrojsman, to co innego. Już jak on przeprowadzi reformy, to Ukraina zmieni się nie do poznania. Znaczy – nikt jej nie pozna tym bardziej, że członkiem nowego ukraińskiego rządu został właśnie profesor Leszek Balcerowicz. Pełni on tam obowiązki przedstawiciele samego prezydenta Poroszenki, który najwyraźniej zapragnął, żeby Ukraińcom było tak samo dobrze, jak nam, którzy do dzisiaj nie możemy się pozbierać po „planie Balcerowicza”, wobec którego „nie było alternatywy”. Jestem pewien, że ukraińskie odpowiedniki pana redaktora Michnika będą teraz o panu profesorze Balcerowiczu pisać w tym samym tonie, żeby każdy mądry, roztropny i przyzwoity ukraiński mikrocefal wiedział, z jakiego klucza ma teraz ćwierkać. To byłoby nawet niezłe posunięcie z polskiego punktu widzenia, bo warto pamiętać, że to państwo uchodzi za silne, które ma sąsiadów jeszcze słabszych od siebie, a któż może dokonać takich rzeczy lepiej od pana profesora Balcerowicza? Na tym tle nieprzyjemnym zgrzytem odzywają się opinie ekspertów, według których pan profesor Balcerowicz nie będzie miał wpływu na ukraiński rząd, a jego tam obecność ma raczej charakter listka figowego. Zważywszy, że pan profesor Balcerowicz jest wizytówką naszego eksportu, to za dobrze to nie wygląda tym bardziej, że nie ma większego rozczarowania, niż kiedy po uchyleniu listka figowego zobaczy się figę.

Mówił Stanisław Michalkiewicz

Ślad pieniądza

Nieomal wszystko co dzieje się na świecie, w tym w Polsce, można zrozumieć i wyjaśnić podążając śladami finansowania. Finansowany ZAWSZE reprezentuje interesy finansującego.

Poniższy artykuł pokazuje komu zależy na obaleniu obecnego rządu.

Nie dawno pisaliśmy, że fundacja Leszka Balcerowicza przyjmowała kasę w darowiznach od spółek zarejestrowanych na Antylach Holenderskich (raj podatkowy) powiązanych z Janem Wejchertem i Bruno Valsangiacomo (założyciele ITI). Teraz wyszło, że na kampanię wyborczą Nowoczesnej wpłacali środki m.in. Wojciech Kostrzewa z rady nadzorczej TVN oraz Marcin Michalak i Artur Hoffman z rady nadzorczej ATM Grupy. Wszystko na legalu, ale warto wiedzieć kto, kogo i w jaki sposób wspiera, aby mieć obraz całości powiązań.

Nie ma nic nadzwyczajnego, a już tym bardziej nielegalnego, w tym że ktoś wspiera finansowo daną organizację, fundację czy partie polityczną. Każdy ma do tego pełne prawo i należy to traktować, jako przejaw dojrzałości systemu demokratycznego, gdzie popierać daną opcję można nie tylko podejmując decyzje przy urnie wyborczej, ale również przelewając pieniądze na odpowiednie konta. Warto jednak wiedzieć kto, kogo i jakimi sumami wspiera, bowiem taka wiedza potrafi czasem dać odpowiedź na pytanie dlaczego dana telewizja jest przychylna np. dla Nowoczesnej i Ryszardowi Petru, a jednocześnie nieustannie krytykuje poczynania jego politycznych konkurentów.

Tak się akurat złożyło, że Wojciech Kostrzewa (prezes Grupy ITI oraz członek rady nadzorczej TVN) według ustaleń dziennikarzy „Newsweeka” miał wpłacić na kampanię wyborczą Nowoczesnej 20 tys. zł. Lista darczyńców jest dłuższa. W jej skład mieli wejść również członkowie rady nadzorczej ATM Grupy – Marcin Michalak i Artur Hoffman. Ten pierwszy przelał na konto Nowoczesnej 20 tys. zł, a drugi (wraz z żoną) – 75 tys. zł. Wcześniej fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR), założona przez Leszka Balcerowicza (obecnie jednego z głównych krytyków polskiego rządu), przyjmowała kasę w darowiznach od spółek zarejestrowanych na Antylach Holenderskich (raj podatkowy) powiązanych z Janem Wejchertem i Bruno Valsangiacomo (założyciele ITI).

A teraz łączymy hasła: ITI + TVN + Nowoczesna + Petru + Balcerowicz… Czy wspólnym mianownikiem nie będzie przypadkiem AntyPiS?

źródło: http://niewygodne.info.pl/artykul6/02968-Nowoczesne-pieniadze-Petru-i-Balcerowicza.htm

Warto w tym miejscu wspomnieć, że
ITI = TVN = WSI = GRU = KREML

Pewne światło do tematu dodaje również publicysta Stanisław Michalkiewicz, który rozprawia się z informacją, dlaczego to właśnie Newsweek ujawnia informacje o finansowaniu Nowoczesnej.

Ciekawe, jaką koncepcję zaprezentuje w związku z tym pan Ryszard Petru po ujawnieniu przez tygodnik „Newsweek”, że jego partię finansowały takie osobistości, jak słynny agent sławnego „wywiadu gospodarczego” doktor Andrzej Olechowski, czy pan Wojciech Kostrzewa. W tej historii ciekawe przede wszystkim jest to, dlaczego święte pieczęcie finansowych tajemnic pana Ryszarda Petru powyskrobywali akurat dziennikarze tygodnika „Newsweek”, wydawanego przez niemieckie wydawnictwo Axel Springer, a kierowane przez znanego z żarliwego obiektywizmu pana redaktora Tomasza Lisa. Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że Nowoczesna pana Ryszarda Petru rośnie w siłę, podczas gdy Platforma Obywatelska nie tylko słabnie, ale nawet wydaje się być w przededniu procesów rozpadowych. Ponieważ zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową podejrzewam, iż Platforma Obywatelska jest polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego, no to nie ma nic dziwnego, że wydawany przez niemieckiego wydawcę, a kierowany przez pana red. Tomasza Lisa tygodnik „Newsweek” obnaża wstydliwe zakątki Nowoczesnej. Ujawniając, że i pan dr Andrzej Olechowski i pan Wojciech Kostrzewa należeli do sponsorów sukcesu politycznego pana Ryszarda Petru, tygodnik niedwuznacznie sugeruje istnienie niebezpiecznych związków między Nowoczesną, a różnymi bezpieczniackimi watahami. Warto przypomnieć, że o związkach między bezpieczniackimi watahami i Platformą Obywatelską bardzo szeroko opowiadał w swoim czasie pan generał Gromosław Czempiński, wspominając, ile to rozmów i bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć, by w ogóle doszło do powstania tej partii. Skoro jednak teraz sponsorowany jest pan Ryszard Petru, to nieomylny to znak, iż bezpieczniacy musieli porzucić służbę w niemieckiej BND i przejść na służbę do Amerykanów, którym polityczna ekspozytura Stronnictwa Pruskiego jest na polskiej scenie politycznej potrzebna, jak psu piąta noga. Zwracałem na to uwagę po międzynarodowej konferencji naukowej „Most”, jaka odbyła się w Warszawie 18 czerwca ub. roku, no a teraz wszystkie podejrzenia się potwierdzają, między innymi dzięki nieporozumieniom w klubie gangsterów, stanowiącym podszewkę naszej młodej demokracji.

źródło: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3630

W sumie zastanawiam się, czy aktualnie nie powinno się kojarzyć finansowanie w stronę USA:

ITI = TVN = CIA = BIAŁY DOM

Jednak jednego możemy być pewni – to nie polskich interesów pilnuje Nowoczesna!

Holokaust w obronie życia

Co tu ukrywać; wprawdzie Józef Goebbels był bardzo pomysłowym propagandystą, ale miał jednak różne zahamowania, które nie pozwoliły mu rozwinąć skrzydeł w pełni. Na przykład starał się trzymać logiki, podczas gdy prawdziwie skuteczna może być dopiero propaganda wyzwolona z wszelkich ograniczeń. Toteż współczesne postępactwo poszło zdecydowanie dalej i żadną logika już się nie krępuje, być może również dlatego, że nie ma o niej zielonego pojęcia. Powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – wymaganie logicznego myślenia od takiej na przykład panny Jarugi-Nowackiej nosiłoby znamiona małpiego okrucieństwa. Toteż nikogo nie powinno zaskoczyć, że tegoroczna „Manifa”, to znaczy – demonstracja z okazji Dnia Kobiet, jaka została zorganizowana w ostatnią niedzielę („ta ostatnia niedziela…”) w Warszawie, odbywała się pod hasłem „Aborcja w obronie życia”. Było to hasło wiodące, bo oprócz niego były też inne; na przykład niektóre uczestniczki przechwalały się, że „oprócz macicy mają również mózg”. Jak wszelkie przechwałki, również i ta nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistością, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o wspomniane hasło wiodące, które powinniśmy sobie rozebrać z uwagą. Nawet mikrocefale z „Gazety Wyborczej”, aczkolwiek oczywiście podpisują się pod tym hasłem wszystkimi czterema rękami, to jednak uważają je za „kontrowersyjne”, chociaż nie bardzo wiedzą – dlaczego. Zatem w czynie społecznym, w ramach tygodnia dobroci dla człekokształtnych zwierząt, postarajmy się im to wyjaśnić.

Aborcja jest przerwaniem życia dziecka jeszcze nie urodzonego, które jest zupełnie odrębną osobą od swojej matki. W tej sytuacji domaganie się „prawa do aborcji”, o którym mówiła w telewizji rzeczniczka Sojuszu Lewicy Demokratycznej, pani Anna Maria Żukowska, oznacza nic innego, jak żądanie bezkarności dla kobiet mordujących albo własne, albo cudze dzieci. Jest to jeszcze jedna ilustracja pokazująca stopień bezwzględności kobiet, o której mężczyźni mają blade pojęcie. Szczyty, na które wspięli się Hitler ze Stalinem i Pol Potem, wśród kobiet stanowią zaledwie średnią. Ale mniejsza z tym, bo ważniejsze jest oczywiście to, że aborcja wcale życiu nie sprzyja, przeciwnie – aborcja polega na niszczeniu życia. Zatem hasło, pod jakim tegoroczna „Manifa” przeszła przez Warszawę, wcale nie jest „kontrowersyjne”, tylko po prostu głupie.

Aborcja może sprzyjać życiu tylko w jednym znaczeniu. Że mianowicie dzięki zamordowaniu człowieka, którego zaistnienie wprowadziło do czyjegoś życia istotne komplikacje, życie znowu stało się łatwiejsze. Ale aborcja jest tylko jednym ze sposobów na ułatwienie życia i to wcale nie najskuteczniejszym. Zacznę od tego, że życie potrafią skomplikować nie tylko osoby jeszcze nie urodzone, ale również, a może nawet przede wszystkim – osoby już urodzone, czyli tak zwane „zygoty wyrośnięte”, albo nawet – jak np. pan poseł Kalisz – przerośnięte. Taka wyrośnięta, a zwłaszcza taka przerośnięta zygota, zajmuje znacznie więcej miejsca w przestrzeni, wysuwa pod adresem innych osób rozmaite roszczenia, nie tylko majątkowe, ale majątkowe również, przez co szalenie komplikuje życie swemu otoczeniu. Co gorsza, każda z takich osób uważa własne istnienie za niezbędne, podczas gdy tak naprawdę nie ma ludzi niezastąpionych, o czym najlepiej świadczą cmentarze, na których leżą sami ludzie niezastąpieni. Skoro tedy kobiety domagają się „prawa do aborcji”, czyli bezkarności w przypadku zamordowania jeszcze nie urodzonego dziecka, które już skomplikowało życie, to dlaczegóż ograniczać tę bezkarność tylko do morderstw dzieci jeszcze nie urodzonych? Kobiety powinny iść na całość i domagać się Prawa Do Życia Bez Jakichkolwiek Komplikacji, to znaczy – bezkarności w przypadku zamordowania kogokolwiek. Dopiero wtedy można by mówić o całkowitym wyzwoleniu kobiet, a nie o jakichś półśrodkach w rodzaju prawa tylko do aborcji. Jeśli uznamy, że podstawowym prawem człowieka, a kobiety w szczególności jest możliwość samorealizacji, to nie ma żadnego powodu, by na tej drodze robić jakieś wyjątki. Trzeba sobie szczerze i otwarcie powiedzieć, że gdy chodzi o Prawo Do Życia Bez Jakichkolwiek Komplikacji, żadnych wyjątków być nie może.

Żadnych – z wyjątkiem być może jednego. Czy mianowicie kobieta dążąca do samorealizacji może w tym celu bezkarnie zamordować osobę pochodzenia żydowskiego? Logika podpowiadałaby, że tak, bo przecież osoby pochodzenia żydowskiego mogą skomplikować życie swemu otoczeniu w stopniu nawet większym niż inne, choćby z tego powodu, że próbują wszystkich sztorcować. Weźmy dla przykładu takiego pana redaktora Adama Michnika, który cały świat chciałby przerobić na własny – powiedzmy sobie szczerze – niezbyt zachęcający obraz i podobieństwo. Czy kobiety powinny cieszyć się prawem do zlikwidowania pana redaktora Michnika? W przypadku odpowiedzi pozytywnej trzeba by jednak zrewidować dotychczasowy stosunek do holokaustu. Ufundowany jest on na przekonaniu, że holokaust był złem absolutnym. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę możliwość, że ofiary holokaustu mogły zostać uznane za element komplikujący życie, to sprawa zaczyna wyglądać całkiem inaczej, zwłaszcza w świetle hasła przyświecającego tegorocznej „Manifie”. Skoro aborcja dokonywana jest „w obronie życia”, to dlaczego nie holokaust? Holokaust przecież też!

Stanisław Michalkiewicz

źródło: michalkiewicz.pl

SM: Odżył sojusz „Chamów” z „Żydami” na zgubę historycznego narodu

  • Jak dyskutują żydzi: „podnieśli wielki krzyk i rzucili się na niego wszyscy razem”
  • Skąd się wzięli:  „My Naród!” – historia od 1939 r.
  • RAZWIEDUPR (zarząd wywiadowczy) mobilizuje się do obalenia rządu przy okazji odkrywając swoje agendy;
  • Liczba TW z części Lublina to 250 ;
  • Manifestacje KOD rozwiną się o elementy przemocy i burd, które będzie trzeba pacyfikować, a to jest właśnie cel;
  • Pedagogika wstydu forsowana przez żydowską gazetę dla Polaków w wydaniu rozmowy z synem Gubernatora z czasów okupacji;

Przypomnijmy żydowską metodę nie tyle dochodzenia do prawdy – bo o żadnym dochodzeniu do prawdy mowy tutaj być nie może – tylko o żydowskim sposobie dyskutowania. Znakomitą ilustrację mamy w „Dziejach Apostolskich”, gdzie czytamy, jak to niektórzy z synagogi zwanej synagogą Libertynów i Cyrenejczyków i Aleksandryjczyków, wystąpili do rozprawy ze Szczepanem. Ponieważ jednak nie mogli sprostać przedstawianym przezeń argumentom, to „zawrzały gniewem ich serca”, a następnie „podnieśli wielki krzyk i rzucili się na niego wszyscy razem”, a następnie ukamienowali. Nie inaczej dyskutuje dzisiaj ze swoimi przeciwnikami żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, podczas gdy nasz Kukuniek, to znaczy – były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, sprawia wrażenie, jakby wykonywał instrukcję na wypadek dekonspiracji. Przybiera to pozór gonitwy myśli, rodzaju „snu wariata śnionego nieprzytomnie”, gdzie „koncepcje” lęgną się w głowie jedna przez drugą, niczym króliki, a następna zaprzecza poprzedniej – ale w tym szaleństwie jest metoda, bo tego rodzaju zachowanie zniechęca normalnych ludzi do kontynuowania sporu – a o to właśnie ubeckim wynalazcom tej metody chodziło. Ale jeśli nasz Kukuniek wykonywałby tę instrukcję, to być może inne instrukcje też?

Takie podejrzenia rodzą się również na widok demonstracji, jakie urządził Komitet Obrony Demokracji w obronie Lecha Wałęsy. Że „murem” za nim stoi kto? „My, Naród”! Skoro już RAZWIEDUPR zastosował taką poważna zastawkę, to warto sobie ten cały „Naród” rozebrać z uwagą. Początki jego tkwią we wrześniu 1939 roku, kiedy to funkcjonariusze rozsypującego się po niemieckimi ciosami, powypuszczali z kryminałów siedzących tam więźniów, to znaczy – kryminalistów. Ci natychmiast wrócili do swoich ulubionych zajęć, to znaczy – do bandytyzmu, czemu sprzyjała niemiecka okupacja. W pamiętnikach z lat 1939-1945 Adam hr. Ronikier, będący w pierwszych latach okupacji prezesem Rady Głównej Opiekuńczej – drugiej obok Polskiego Czerwonego Krzyża oficjalnie działającej w Generalnej Guberni polskiej organizacji, bandytyzm, zwłaszcza na obszarach wiejskich, dokąd Niemcy zaglądali tylko sporadycznie, był prawdziwą plagą dla ludności polskiej, pozostającej bez żadnej ochrony. W tej sytuacji ZWZ, a następnie AK musiała zająć się również zwalczaniem bandytyzmu.

Jednak po wybuchu wojny niemiecko -sowieckiej, sytuacja się skomplikowała. Sowiecki Sztab Partyzancki zaczął przerzucać na zaplecze frontu nie tylko polityczne grupy inicjatywne, ale również organizatorów komunistycznej partyzantki. Dotarli oni do kryminalnych band i przedstawili propozycje nie do odrzucenia. W zamian za przyjęcie przysłanych z Moskwy dowódców i politruków gwarantowali polityczną osłonę, czyli „kryszę”, a w przeciwnym razie grozili eksterminacją. Dla bandytów była to wielka szansa; nie tylko z dnia na dzień stali się bojownikami, a nawet „sojusznikami naszych sojuszników”, ale przede wszystkim zyskali ochronę przed AK, której kierownictwo starało się unikać „walk bratobójczych”, o które sowieccy przedstawiciele w Anglii nieustannie Armię Krajową przez Churchillem i brytyjską prasą oskarżali. Dzięki temu mogli kontynuować swój bandycki proceder bez specjalnych obaw. Nie muszę dodawać, że po zakończeniu wojny, uczestnicy tej „partyzantki” obficie zasilili UB i MO, podobnie jak aparat PPR. W ten właśnie sposób ukształtowała się polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi nie tylko dzielić terytorium państwowe, ale również opierać się przeciwko politycznemu zdominowaniu go przez tę rozbójniczą wspólnotę.

Jak już wcześniej przy różnych okazjach wspominałem, RAZWIEDUPR dążąc do wysadzenia w powietrze obecnego rządu, mobilizuje wszystkie agenturalne rezerwy, ale mobilizując je, musi jednocześnie je pokazywać. Okazją do rozpoznania walką są demonstracje urządzane przez Komitet Obrony Demokracji, do którego zostali odkomenderowani starzy i nowi konfidenci. Starzy – to znaczy ci zwerbowani jeszcze za pierwszej komuny i nowi, to znaczy zwerbowani już po transformacji ustrojowej przez Wojskowe Służby Informacyjne i inne bezpieczniackie watahy. Wielu starych konfidentów już powymierało, ale pozostawili po sobie potomstwo, które często kontynuuje rodzicielskie hobby. A było ich niemało; mam na przykład listę konfidentów ułożoną według ulic części śródmieścia Lublina, obejmującej ulicę Narutowicza i przyległe, z nazwiskami, pseudonimami i adresami. Nawiasem mówiąc, na tej liście znajduje się również Tajny Współpracownik SB o pseudonimie „Historyk”, który według najnowszej literatury, nie był żadnym konfidentem, tylko „ofiarą reżymu”. Otóż na tym niewielkim fragmencie śródmieścia Lublina mieszkało 250 konfidentów SB. Myślę, że większość z nich dochowała się potomstwa, którego część odziedziczyła konfidencką współpracę. Mamy bowiem w Polsce coraz wyraźniej występujące dziedziczenie pozycji społecznej; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, więc dlaczego dzieci konfidentów nie miałyby zostawać konfidentami? Tych starych-nowych konfidentów bezpieczniackie watahy wynagradzają bezkarnością, między innymi dzięki nasyceniu agenturą niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów, które zadania wyznaczone przez oficerów prowadzących traktują bardzo poważnie.

Oczywiście dotychczasowe demonstracje KOD są rodzajem ćwiczeń, treningu poprzedzającego prawdziwą akcję w postaci rozległych rozruchów połączonych z niszczeniem mienia i używaniem przemocy. Celem tych rozruchów będzie sprowokowanie rządu do ich pacyfikowania, a to z kolei umożliwi oskarżenie aktualnych władz o terroryzm państwowy, co z kolei może stanowić pretekst do uruchomienia wobec Polski przewidzianej w traktacie lizbońskim procedury tzw. „klauzuli solidarności”. Chodzi o to, że w razie zagrożenia w jakimś kraju członkowskim UE demokracji na skutek „terroryzmu”, Unia na prośbę tego kraju może udzielić mu bratniej pomocy – również w postaci interwencji wojskowej. Obecnie RAZWIEDUPR za pośrednictwem swoich politycznych ekspozytur: PO i Nowoczesnej, oskarża aktualny rząd przez różnymi instytucjami międzynarodowymi o stwarzanie zagrożeń dla demokracji i praworządności. W tej sytuacji jasne jest, że w złożeniu prośby o bratnią pomoc ktoś musi władze państwowe wyręczyć – i dlatego właśnie utworzony został KOD, do którego skierowano konfidentów, zaś na fasadzie postawiono naturszczyka, kolejną edycję Kukuńka, w osobie pana Mateusza Kijowskiego, który już jest lansowany i był przyjmowany przez brukselskich dygnitarzy z rewerencją należną prezydentowi. Osłonę propagandową całej operacji zapewni lobby żydowskie, które – jeśli tylko jest interes do zrobienia – nie cofa się przed żadną podłością.

Oto żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją redaktora Adama Michnika przeprowadziła wywiad z synem hitlerowskiego kata narodu polskiego, Generalnego Gubernatora z czasów okupacji, Hansa Franka. Niklas Frank jest dziennikarzem „Sterna”, szalenie zaniepokojonym sytuacja w Polsce i jest stanowczo przekonany że trzeba „powstrzymać ten rząd”, a w tym celu na ulicę muszą wyjść „miliony”. Tak za pośrednictwem żydowskiej gazety dla Polaków doradza potomek Hansa Franka. Najwyraźniej wie lepiej, czego Polakom potrzeba. Ciekawe, że podobnie myślał również jego ojciec – oczywiście w latach dobrego fartu, dopóki nie zmiękła mu rura. Bo kiedy rura mu zmiękła, to nawet się nawrócił, niczym feldkurat Otto Katz z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, czy Andrzej Szczypiorski, który po nawróceniu nawet się ochrzcił, ale mówiono na mieście, że pierwszy chrzest mu się nie przyjął. Więc, jak wspomina w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, Hans Frank „w owym czasie stosował obficie swój dar krasomówcy do wszelkich okazji, by Polakom ich niższość wytykać i dowodzić publicznie, że wszystko, co ma jakąś wartość tradycyjną czy artystyczną w Polsce, naturalnie być musi niemieckiego pochodzenia.” Warto zwrócić uwagę, że podobną linię forsuje, może bez takiej ostentacji, Muzeum Historii Żydów Polskich, no i środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej”, która przoduje w aplikowanej mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tak zwanej „pedagogice wstydu”. Jak widzimy, nie ma żadnych hamulców i w korcu maku wyszperała nawet Niklasa Franka, któremu też nie przyszło do głowy, by powstrzymać się przed udzielaniem Polakom rad, w jaki sposób powinni wysadzić w powietrze polski bądź co bądź rząd. Ale RAZWIEDUPR, czyli soldateska z komunistycznymi korzeniami, będąca polityczną emanacją polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, też nie ma żadnych zahamowań, podobnie jak i żydowskie lobby, toteż na naszych oczach odżył sojusz „Chamów” z „Żydami” – oczywiście na zgubę historycznego narodu polskiego, który cierpi na permanentny kryzys przywództwa.

Stanisław Michalkiewicz

źródło: michalkiewicz.pl

SM: Mimo transformacji ustrojowej, nasz kraj pozostał pod okupacją

  • RAZWIEDUPR (Razwiedywatielnoje Uprawlienije – główny zarząd wywiadowczy)
  • organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym, tak zwany „aparat”, a więc – niezależne prokuratury, niezawisłe sądy, no i oczywiście – policja ojczysta
  • Komitet Obrony Demokracji – agentura

Brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkańczy sen się ziści” – zauważał poeta, pisząc o ubekach w słynnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” – i dodawał, że „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu lecz dla bogactwa, dla przepychu, chce mieć tytuły forsę, włości…”.

Toteż nic dziwnego, że mimo sławnej transformacji ustrojowej, nasz nieszczęśliwy kraj pozostał pod okupacją RAZWIEDUPR-a, który na swój obraz i podobieństwo przekształcił kolejną postać polskiej państwowości, czyli III Rzeczpospolitą, w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym. Najtwardszym jądrem tej organizacji jest oczywiście RAZWIEDUPR, który – w zależności od etapu – przepoczwarza się w różne formy, ale w każdej zachowuje tożsamość, na podobieństwo owada. On też – czy to w postaci larwy, czy poczwarki, czy uskrzydlonej postaci dorosłej, jest tym samym insektem. Zatem i RAZWIEDUPR, raz przybiera postać Informacji Wojskowej, innym razem – Wojskowej Służby Wewnętrznej, Wojskowych Służb Informacyjnych, czy przez pączkowanie rozmnaża się w jakieś wielokrotności – ale niezależnie od aktualnej postaci („jakże piękna kolonela postać, que je voudrais żoną jego zostać”) pozostaje okupantem naszego nieszczęśliwego kraju – i nie zawaha się przez niczym, łącznie ze zdradą stanu, by ten status okupanta zachować. Akurat teraz możemy to obserwować bystrym wzrokiem naturalisty, „który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje i nazywa glisty”, jak RAZWIEDUPR, próbując wysadzić w powietrze aktualny rząd, podejrzewany przezeń o bezbożny zamiar pozbawienia go korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, wzorem Archimedesa, co to odgrażał się, że mając punkt oparcia może nawet ruszyć z posad Ziemię – poszukuje punktu oparcia, już to u Niemców, już to u Żydów – a teraz nawet, za pośrednictwem agentury w postaci Komitetu Obrony Demokracji, usiłuje w charakterze detonatora miny użyć rządu Stanów Zjednoczonych.

Ale oprócz tego najtwardszego jądra w postaci RAZWIEDUPR-a, mamy również jądra nieco mniej twarde, w postaci innych agend organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, które tworzą tak zwany „aparat”, a więc – niezależnej prokuratury, niezawisłych sądów, no i oczywiście – policji ojczystej. Powiadają, że wystarczy podnieść kamień, by zobaczyć kłębiące się pod nim robactwo. Znakomitą ilustracją trafności tego spostrzeżenia, jak i potwierdzeniem powagi sytuacji, jest afera z Komendantem Głównym Policji, panem inspektorem Zbigniewem Majem. Pełnił on tę funkcję zaledwie dwa miesiące – aż do rezygnacji, która prawdopodobnie uprzedziła dymisję. Na „dzieńdobry” zaprezentował dziennikarzom gabinet swego poprzednika, wyposażony w różne zbytki kosztem 3 milionów złotych – ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że „potwierdził” iż za rządów PO policja inwigilowała dziennikarzy. Czy taki był warunek objęcia przezeń tego stanowiska, czy też próbował w ten sposób odwdzięczyć się za nominację – to nieważne, bo ważniejsze, że riposta pojawiła się niemal natychmiast. „Choćby cię smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole” – głosiło zbawienne pouczenie, popularne za moich czasów. W szkole – a cóż dopiero – w policji, gdzie zdarzają się rzeczy, o których nie tylko w szkołach, ale nawet u wajchowych nie słyszano. („U nas, wajchowych, różne rzeczy się zdarzają” – pisał Sławomir Mrożek).

Zatem zaraz się okazało, że pan inspektor Maj nie tylko zgromadził majątek wart ponad trzy miliony złotych, ale w dodatku okazało się, że do niezależnej prokuratury przez cały czas napływały informacje, „rzucające cień” na nowego komendanta. Doniósł na niego nawet jego własny, rodzony konfident – a wszystkie te donosy zostały zebrane „w jedno śledztwo”, które niezależnej prokuraturze w Łodzi – tej samej, do której jeden przez drugiego zgłaszali się złodzieje samochodów, niezależnie od siebie przyznający się do zabójstwa generała Papały, aż – jak powiadają na mieście – sam niezależny prokurator, zaskoczony taką gorliwością, musiał ich mitygować: panowie, nie wszyscy naraz; przyznawać mi się po kolei, porządek musi być! Pan inspektor Maj składając rezygnację, bez specjalnego zaskoczenia powiedział , że skoro „dotknął układów”, to „został zaatakowany”. I tak pewnie jest, bo któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od pana inspektora? Skoro on tak mówi, to nie wypada zaprzeczać, nawet jeśli majątek przezeń zgromadzony nie da się porównać z tym, co mógł uciułać sobie pan generał Gromosław Czempiński.

Warto przypomnieć, że po aresztowaniu wiosną 2008 roku potomka porządnej, ubeckiej rodziny, szwajcarskiego finansisty Petera Vogla, który tak naprawdę nazywał się Piotr Filipczyński i pod koniec lat 70-tych, za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem skazany został na 25 lat więzienia, w niezależnych mediach głównego nurtu ukazała się seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak to lokatorzy cel monitorowanych 24 godziny na dobę, wieszają się na własnych skarpetkach i nawet sami nie wiedzą kiedy, słowem – Vogel dostał poważne ostrzeżenie, żeby trzymać język za zębami. Zwraca uwagę, że w przekazaniu tego ostrzeżenia uczestniczyły niezależne media głównego nurtu – a przecież to nie jedyny, ani najważniejszy przykład czynności usługowych, wykonywanych przez nie na rzecz macierzystego RAZWIEDUPR-a.

Pan Vogel rzeczywiście długo milczał, ale gdy nikt nie przychodził mu w sukurs, zaczął jednak chlapać i podobnież wychlapał, że ze szwajcarskiego konta generałowi Czempińskiemu jakiś Turek ukradł milion dolarów, a pan generał nawet tego nie zauważył. W te tajne zeznania jakaś Schwein wetknęła nos dziennikarzowi śledczemu z dziennika „Dziennik”, a na widok takiego bezceremonialnego ujawniania państwowych tajemnic, zdrowe siły („na szczęście były w partii siły, co kres tej orgii położyły”) podjęły decyzję o odpaleniu „afery hazardowej”, której – jak się potem okazało – wcale „nie było” – ale premieru Tusku postawiono szlaban na prezydenturę, w następstwie czego Nasza Złota Pani musiała obmyślić dla niego jakąś inną karierę. Więc te trzy miliony złotych uciułanych przez pana inspektora Maja, nie wytrzymują porównania w majątkiem uciułanym przez pana generała Czempińskiego – no ale policja, to tylko policja, podczas gdy RAZWIEDUPR wśród bezpieczniaków może się uważać za prawdziwą arystokrację.

Premier, nie kefir, żeby był dwudniowy” naigrawano się przedwojennych kabaretach – toteż najkrócej urzędujący premier wytrzymał jednak aż cztery dni – czego nie można powiedzieć o panu Mariuszu Kamińskim, który na stanowisku szefa Polskiego Holdingu Obronnego nie wytrwał nawet dwóch dni. Ciekawe, jakich to układów on musiał dotknąć i dlaczego to dotkniecie tak boleśnie go poraziło. Skoro mowa o „obronności” to wiadomo, że to zaklęte rewiry RAZWIEDUPR-a, który tego żerowiska najwyraźniej broni bardziej, niż niepodległości – bo po co dzisiaj komu niepodległość?

Stanisław Michalkiewicz

źródło: www.michalkiewicz.pl

Odbył się w dniach 30-31.01.2016 I Zlot Pobudki

Jak już informowaliśmy w dniach 30-31 stycznia 2016 roku odbył się w Warszawie I Zlot Pobudki.

W sobotę Zlot rozpoczął się tradycyjną Mszą Świętą odprawioną przez Ks. Grzegorza Śniadocha, który w kazaniu odpowiedział na pytanie „Dlaczego Msza Trydencka”.

Program pierwszego dnia obejmował konferencję ogólną w której wystąpienia miały kolejno następujące osoby:
– Grzegorz Braun – otwarcie Zlotu i powitanie uczestników,

– Włodzimierz Skalik – informacja o działalności Pobudki w ostatnich miesiącach i planach na 2016 rok,
– Sławomir Olejniczak – prelekcja „Co oznacza w XXI wieku być katolikiem walczącym”
– Stanisław Michalkiewicz – prelekcja „Jakich reform potrzebuje Polska”
– Ks. Stanisław Małkowski – prelekcja „Intronizacja Jezusa Chrystusa jako Króla Polski”

 

Następnie uczestnicy Zlotu podjęli czterogodzinną pracę w 4 grupach: Kościół, szkoła, strzelnica, mennica. Każdej grupie towarzyszyli eksperci, którzy zaprezentowali wiele interesujących przykładów działania w każdym z wymienionych 4 programowych obszarów. Następnie w żywej dyskusji podjęto próbę zaplanowania pracy naszego środowiska na 2016 rok.

W drugim dniu Zlotu odbyła się konferencja ogólna poświęcona prezentacji wyników pracy zespołowej z poprzedniego dnia.
Następnie odbył się niezwykle interesujący wykład końcowy wygłoszony przez Ks. prof. Tadeusza Guza na temat rewolucji protestanckiej Marcina Lutra.

Uczestnicy Zlotu udali się do Kościoła p.w. Klemensa Hofbauera przy ul. Karolkowie gdzie o 14-stej wzięli udział w tradycyjnej Mszy Świętej.

II Zlot Pobudki odbędzie się w ostatni weekend stycznia 2017 roku.

Słowo od Brauna po Zlocie:

SM: Przywrócić karę śmierci, również za zdradę

W ramach intensywnego reformowania naszego nieszczęśliwego kraju warto zastanowić się również nad jeszcze jedna reformą, w postaci przywrócenia kary śmierci i to nie tylko za zabójstwa z winy umyślnej, ale również – za zdradę stanu. W ogóle jest rzeczą zdumiewającą, że chociaż około 70 procent obywateli nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach Unii Europejskiej aprobuje karę śmierci za morderstwa, to Umiłowani Przywódcy, mający pełne gęby frazesów o demokracji, skutecznie blokują przywrócenie tej kary do arsenału kar kodeksowych. Trudno o lepszą i bardziej przekonującą ilustrację, że nie są żadnymi demokratami, tylko wykonują zadania postawione im przez jakąś mafię, czy jakieś mafie, które wystrugały ich z banana i w ten sposób zrobiły z nich człowieków. Co to za mafie – na to pytanie można odpowiedzieć jedynie odwołując się do teorii spiskowej, która wszelako przez ekspozytury mafii w mediach i środowisku autorytetów moralnych jest stanowczo potępiana. W następstwie tego potępienia do wierzenia podawane są idiotyczne opowieści, że z tą demokracją, to wszystko naprawdę i wielu mikrocefali skutecznie ogłupionych przez żydowską gazetę dla Polaków święcie w to wierzy.

Te mafie są oczywiście różne w różnych krajach, więc nie będę tutaj rozwijał spiskowej teorii wszystkiego, tylko skoncentruję się na naszym nieszczęśliwym kraju. Jak wiadomo, w następstwie stanu wojennego punkt ciężkości władzy w Polsce przesunął się w stronę tajnych służb i już tam pozostał. Poszlaką, która to potwierdzała, było internowanie Edwarda Gierka i jego pierwszego ministra Piotra Jaroszewicza. Chociaż nie stwarzali oni najmniejszego zagrożenia ani dla socjalizmu, ani dla sojuszy, zostali internowani, by w ten sposób przekazać opinii publicznej sygnał, że partia już się nie liczy, że liczą się tylko tajne służby: RAZWIEDUPR i SB. Chociaż bowiem internowano I sekretarza, ani jeden głos nie podniósł się w jego obronie. Świadczy to oczywiście również i o partyjniakach, którzy rok wcześniej na widok Gierka sikali po nogach, ale czort z nimi, bo ważniejsze jest oczywiście przesunięcie wspomnianego punktu ciężkości władzy w stronę tajnych służb.

Jak w 2011 roku stwierdził Trybunał Konstytucyjny, dekret o stanie wojennym był niezgodny z konstytucją, a więc Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, będąca – jak się okazało – organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – dokonała zamachu stanu w celu stłumienia niepodległościowego zrywu historycznego narodu polskiego. Te prawne oceny potwierdzają, że RAZWIEDUPR, będący od 1944 roku politycznym kierownikiem polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski musi dzielić terytorium państwowe, nigdy nie cofał się przed zdradą stanu i zdradą narodu, kiedy tylko w grę wchodziły jego partykularne interesy, interesy wspólnoty rozbójniczej i wreszcie – interesy jego zagranicznych protektorów, przede wszystkim – Związku Radzieckiego, który teraz tylko zmienił położenie.

Kiedy w następstwie porozumienia między Sowietami i USA co do ustanowienia nowego porządku politycznego, który w Europie zastąpiłby rozsypujący się porządek jałtański, RAZWIEDUPR w 1985 roku rozgromił Służbę Bezpieczeństwa, zostając tubylczym hegemonem na polskiej scenie politycznej, przygotował i przeprowadził transformację ustrojową. W ramach systemowych przygotowań zainicjował uwłaszczenie nomenklatury i selekcję kadrową w strukturach podziemnych, by w ten sposób wyłonić „reprezentację społeczną”, do której miałby zaufanie i z którą miałby „wynegocjować” transformację. Elementem tych przygotowań stało się również eliminowanie kary śmierci. W roku 1988 ustanowione zostało tzw. „moratorium” na wykonywanie kary śmierci. Nie została one wykreślona z kodeksu, sądy więc mogły ja nadal orzekać, ale już nie mogła być wykonywana. Kiedy w roku 1995 Sejm to moratorium przedłużył, zapytaliśmy w imieniu UPR ówczesnego ministra sprawiedliwości, pana Jerzego Jaskiernię, kto to „moratorium” w roku 1988 w Polsce wprowadził. Odpowiedział nam na piśmie, że „nie można ustalić autora tej decyzji”, bo lepiej wyjaśnia mechanizm funkcjonowania naszego państwa, niż cokolwiek innego. Oto anonimowy dobroczyńca ludzkości zakazuje wykonywania kary zapisanej w ustawie i orzekanej przez sądy – a wszystkie organy państwowe w podskokach się mu podporządkowują i w dodatku nikogo nie interesuje, kto wydał taki rozkaz. A przecież nie trzeba specjalnej przenikliwości, żeby domyślić się o co chodzi. Wprawdzie Amerykanie wynegocjowali z Sowieciarzami, że komuchom za ich zbrodnie włos z głowy nie spadnie, ale „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”. Wprawdzie więc RAZWIEDUPR zainstalował nowe władze, ale na wypadek, gdyby urwały się z łańcucha i strzeliły im do łba jakieś głupstwa, asekurował się wspomnianym moratorium. Cokolwiek się stanie, nie pójdziemy na powróz, a skoro tak – to potem się zobaczy.

Bezkarność zdrady stanu i zdrady narodowej dokonanej 13 grudnia 1981 roku zachęciła uczestników RAZWIEDUPR-a nie tylko do bezceremonialnego kontynuowania okupacji kraju i rozkradania jego zasobów, ale również – do podjęcia działań wyczerpujących znamiona zdrady stanu i zdrady narodowej obecnie. Oto próbując kontynuować okupację Polski i rozkradanie jej zasobów, RAZWIEDUPR przy pomocy swojej agentury, w porozumieniu z żydowskim lobby w Polsce i – obawiam się, że niestety również z przyzwoleniem Naszego Największego Sojusznika zza oceanu – podjął czynności noszące znamiona zdrady stanu i zdrady narodowej. Nie tylko podejmuje próby politycznej destabilizacji kraju poprzez ekscytowanie ulicznych rozruchów, ale odwołując się do poparcia ośrodków zagranicznych, przygotowuje prowokację, której finałem może być nawet scenariusz rozbiorowy.

W tej sytuacji przywrócenie kary śmierci nie powinno dotyczyć tylko zabójstw z winy umyślnej, dokonanych w zamiarze bezpośrednim, ale również dokonanej w zamiarze bezpośrednim zdrady stanu w postaci domagania się interwencji w Polsce ośrodków zagranicznych, a okoliczność obciążającą stanowiłoby pobieranie na prowadzenie takiej działalności pieniędzy od podmiotów zagranicznych. Periculum in mora – bo jeśli w safandulstwa, albo lęku, co powiedzą na to jakieś eunuchy, odstąpimy od takiej regulacji, to w rezultacie beztroskiej aktywności jakichś filutów pozostających „na utrzymaniu żony” możemy ocknąć się z ręką w przysłowiowym nocniku.

Stanisław Michalkiewicz

źródło: michalkiewicz.pl 

SM: Czy Unia szczeka, czy również gryzie?

Dziś moja moc się przesili, dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny” – deklamował Konrad w „Dziadach” Adama Mickiewicza. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wyraziła tę myśl nieco mniej poetycko, ale za to jaśniej – czy mianowicie Unia Europejska tylko szczeka, ale nie gryzie, czy jednak w razie potrzeby potrafi również ugryźć?

Chodzi oczywiście o decyzję Komisji Europejskiej podjętą w miesiąc po kolejnej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, czyli 13 stycznia, dotyczącej bezprecedensowego uruchomienia procedury sprawdzenia stanu praworządności w Polsce. Jest to niewątpliwie triumf polskich targowiczan, m.in. w postaci RAZWIEDUPR-a, który w ten sposób już po raz kolejny dowodzi, że dla kontynuowania okupacji naszego nieszczęśliwego kraju nie powstrzyma się nawet przed zdradą stanu.

Inna rzecz, że z subiektywnego punktu widzenia RAZWIEDUPR nie musi swoich działań oceniać w kategorii zdrady stanu. Jako polityczny kierownik polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe, poczuwa się do lojalności przede wszystkim wobec Związku Radzieckiego.

Jak w swoim czasie wyznał Mieczysław Moczar, który tak naprawdę nazywał się Mikołaj Diomko, „dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki”. Oczywiście Związek Radziecki zmienia położenie; raz jest na wschodzie, ze stolicą w Moskwie, a innym razem – na zachodzie ze stolicą w Berlinie, ale to w lojalności RAZWIEDUPR-a niczego nie zmienia, bo nieomylnym tropizmem, takim samym, jak słonecznik do słońca – kieruje się on zawsze w stronę Związku Radzieckiego, gdzie by się on akurat w danym momencie nie znajdował. Oczywiście polscy targowiczanie na RAZWIEDUPR-ze się nie kończą, bo drugim, ważnym elementem targowiczan jest lobby żydowskie.

Ponieważ lobby żydowskie, podobnie jak RAZWIEDUPR ze swoją klientelą, jest beneficjentem sytuacji jaka wytworzyła się w Polsce w następstwie tak zwanej transformacji ustrojowej, na naszych oczach odtworzył się sojusz „Chamów” z „Żydami”. RAZWIEDUPR, czyli „Chamy”, ściśle współpracuje z „Żydami”, czyli lobby żydowskim, by odsunąć od siebie widmo utraty korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju niechby nawet doprowadzając do interwencji zewnętrznej w Polsce pod pretekstem „obrony demokracji”.

Z kolei „Żydy” liczą nie tylko na umocnienie w ten sposób swojej pozycji na terenie tubylczym, ale nawet na jej poprawę w następstwie rabunku Polski pod pretekstem tak zwanych „roszczeń”.

Zewnętrzna interwencja Unii Europejskiej, czyli Niemiec w Polsce możliwość takiego rabunku zdecydowanie przybliża i w związku z tym lobby żydowskie w Polsce pozwala wykorzystywać się Niemcom na tej samej zasadzie, jak żydowska policja w gettach podczas okupacji. Wykonywała ona brudną robotę, podczas gdy Niemcy tylko się przyglądali i najwyżej zachęcali żydowskich policjantów do większej gorliwości. Historia, jak widzimy, powtarza się na naszych oczach, ale finał oczywiście zależy do tego, czy Unia Europejska tylko szczeka, ale nie gryzie, czy tez jednak gryzie.

Uruchomienie procedury sprawdzania przez KE stanu praworządności w Polsce musi bowiem zakończyć się jakimiś konkluzjami. Jeśli KE dojdzie do wniosku, że z praworządnością w Polsce wszystko jest w jak najlepszym porządku, będzie to sygnał, że Unia Europejska rzeczywiście tylko szczeka, a nie gryzie. Jeśli jednak przedstawi diagnozę odwrotną, że praworządność w Polsce jest zagrożona, to przedstawi też zalecenia, które będzie trzeba wykonać, by zagrożenia usunąć. Co to mogą być za zalecenia? Ano bez względu, czy będą dotyczyły Trybunału Konstytucyjnego, czy też przyjęcia do TVP pana red. Lisa i wypłacenie mu wielomilionowego odszkodowania za doznane zgryzoty, czy opodatkowania banków, wszystkie one będą zmierzały do utrwalenia okupacji Polski, albo jej resztówki przez RAZWIEDUPR, no i wypłacenia haraczu Żydom. Jeśli polski rząd tę diagnozę i narzucone warunki kapitulacji przyjmie, no to nawet będzie miał pozwolenie na markowanie rządzenia, bo w końcu rezultaty demokratycznych wyborów wypada respektować. Jeśli jednak i diagnozę i warunki odrzuci, to nastąpi eskalacja politycznej wojny w Polsce i przekazanie sprawy przez KE do Rady Europejskiej, by ta nałożyła na Polskę sankcje i inne środki dyscyplinujące.

Z tym może być atoli problem, bo węgierski premier Wiktor Orban już z góry oświadczył, że nie ma mowy o tym by Węgry poparły jakiekolwiek sankcje przeciwko Polsce – a decyzja Rady Europejskiej w takiej sprawie musi być jednomyślna. W takiej sytuacji Unia Europejska będzie musiała ugryźć, bo inaczej utraci wszelki prestiż. W tym celu Niemcy będą musiały zmobilizować RAZWIEDUPR i lobby żydowskie do eskalacji politycznej wojny, to znaczy – przeniesienia jej na ulice i wywołania gwałtownych rozruchów. Rząd będzie musiał jakoś na nie zareagować i to właśnie będzie mogło stać się pretekstem do uruchomienia zapisanej w traktacie lizbońskim tzw. klauzuli solidarności, która przewiduje możliwość interwencji Unii w państwie członkowskim, jeśli wystąpiło tam zagrożenie dla demokracji. Zgodnie z zapisami traktatu lizbońskiego taka interwencja może nastąpić wskutek zagrożenia demokracji przez terroryzm i na prośbę władz państwa zainteresowanego. Cóż jednak zrobić w przypadku, gdy zagrożenie dla demokracji płynie z terrorystycznych działań samych władz? Wiadomo, że z żadną prośbą o interwencję w obronie demokracji one nie wystąpią, a w tej sytuacji musi zastąpić je Komitet Obrony Demokracji, który w tym właśnie celu został już zawczasu przez RAZWIEDUPR stworzony i nadymany jest nieustannie przez żydowskie lobby, przede wszystkim – przez żydowską gazetę dla Polaków pod kierownictwem pana red. Adama Michnika, który w ten oto sposób daje się instrumentalnie wykorzystywać Niemcom, niczym jakiś żydowski policjant w getcie.

Oczywiście drapuje to w kostium obrony demokracji i wolności słowa, ale żydowscy policjanci w getcie też potrafili stworzyć dla swojego postępowania jakieś pozory moralnego uzasadnienia, które nawet i dzisiaj wytrzymują próbę czasu. Gdyby zatem doszło do uruchomienia procedur przewidzianych w ramach „klauzuli solidarności”, to mogłoby dojść nawet do realizacji scenariusza rozbiorowego – bo tylko idiota przepuściłby taka okazję, tymczasem Niemcy są państwem poważnym i takiej okazji z pewnością by nie przepuściły. Nie mam przy tym najmniejszych wątpliwości, że nasza niezwyciężona armia, której najtwardsze jądro stanowi wszak RAZWIEDUPR, natychmiast stanęłaby po stronie interwentów, którzy na wszelki wypadek, jakiejś Norymbergi, czy czegoś w tym rodzaju, powierzyliby jej brudną robotę – oczywiście w zamian za jakiś napiwek, podobnie jak to było w przypadku starych kiejkutów. Chętnych by nie zabrakło, podobnie jak w stanie wojennym, zwłaszcza, że żydowskie lobby przedstawiłoby to opinii światowej, jako walkę z terroryzmem w służbie demokracji, a wiadomo, że gdy w grę wchodzi demokracja, to nie tylko można, ale wręcz należy poświęcić wszystko inne.

Stanisław Michalkiewicz

SM: Niemcy zaczęli sprawiać wrażenie, że gotowi są w obronie demokracji w Polsce rozpętać kolejną wojnę światową

Szanowni Państwo!

Nie wszystko, co mówił, a zwłaszcza – co pisał Lenin – było głupie. To znaczy – oczywiście, było, jakże by inaczej! Mądrość dzisiejszego etapu nakazuje, by się nie Lenina już nie powoływać – inaczej, niż w czasach stalinowskich, kiedy to każdy naukowiec, nawet nie będący jeszcze autorytetem moralnym, musiał powoływać się na Lenina, a zwłaszcza – na Stalina, nawet jeśli pisał o pszczołach. Dzisiaj jesteśmy na całkiem innym etapie, a poza tym – nastąpiło odwrócenie sojuszy, więc pewnie dlatego życiorysy wielu osobistości rozpoczynają się od roku 1990. Na przykład – że urodziły się, dajmy na to w roku 1945, a w roku 1990 wyjechały na stypendium do USA, po czym zostały autorytetami moralnymi. W takiej sytuacji powoływanie się na Lenina byłoby jaskrawym naruszeniem minimum konspiracyjnego i w prostej linii prowadziłoby do niszczenia tak zwanych „legend”, na których z kolei opierają się tak zwane „mity założycielskie” III Rzeczypospolitej, a zwłaszcza – mit okrągłego stołu.

Jak pamiętamy (mit okrągłego stołu), było to widowisko telewizyjne, zorganizowane w celu pokazania Polakom, jak grono osób zaproszonych tam przez generała Czesława Kiszczaka strasznie „osacza komucha”, jak osaczany w ten sposób komuch się wije – i tak dalej.

Komuch, mówiąc nawiasem, rzeczywiście się wił, ale ze śmiechu – bo doskonale wiedział, że w ścisłym gronie osobistości naprawdę zaufanych, w Magdalence, właśnie kładzione są fundamenty ustrojowe III Rzeczypospolitej, w której komuchy nie tylko uzyskały od zaufanych gwarancję zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych, ale również gwarancję zachowania tego, co w ramach uwłaszczenia nomenklatury sobie nakradły. Toteż kiedy teraz te gwarancje są kwestionowane, klangor podnosi się aż pod niebiosa. Na alarm bije nie tylko uwłaszczona komuna, ale biją również środowiska i osobistości, które magdalenkową siuchtę wtedy uwiarygodniały, budując przy okazji własne legendy, żeby odcinać od nich rozmaite kupony. Oto były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa wzywa do debaty na temat „Bolka” – zanim jeszcze minister Macierewicz zdąży odtajnić materiały Zbioru Zastrzeżonego przy Instytucie Pamięci Narodowej, a z kolei inni podpisują protesty, najwyraźniej uważając, że im więcej sygnatariuszy takich protestów, tym mniej wiarygodne będą fakty. A przecież zamiast podpisywać protesty, wystarczyłoby przedstawić dowód, że było inaczej. Skoro jednak dowodu nie ma, to nie ma rady; trzeba korzystać z zasady demokratycznej, głoszącej, że im większa Liczba – na przykład sygnatariuszy protestu – to tym słuszniejsza ich Racja.

Wróćmy jednak do Lenina, który – niezależnie od tego, jak ocenialibyśmy rozmaite jego pomysły – miał oryginalne spostrzeżenia. Na przykład – żeby „ufać i kontrolować”. Okazuje się, że to całkiem rozsądny pomysł, o czym mogli przekonać się niemieccy politycy i niemiecka prasa. Najwyraźniej albo nie wiedzieli, albo jeśli nawet wiedzieli, to musieli zapomnieć o tej wskazówce Lenina i w ogóle nie sprawdzili, czy to, co wypisuje żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika, czy też – co wygadują w tak zwanych niezależnych mediach głównego nurtu poprzebierani za dziennikarzy funkcjonariusze, albo konfidenci RAZWIEDUPR-a – ma jakiś związek z rzeczywistością, czy nie. Na przykład – że ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej i w ogóle – całej naszej młodej demokracji, jest Trybunał Konstytucyjny.

Toteż kiedy żydowska gazeta dla Polaków i wspomniani funkcjonariusze oraz konfidenci podnieśli klangor w obronie Trybunału Konstytucyjnego, Niemcy zaczęli sprawiać wrażenie, że gotowi są w obronie demokracji w Polsce rozpętać kolejną wojnę światową, podobnie jak tak zwana „prasa międzynarodowa”, wyrażająca poglądy diaspory żydowskiej.

Tymczasem okazało się, że Trybunał właśnie umorzył postępowanie w sprawie sejmowych uchwał, będących pretekstem tego całego klangoru i że pan prezes Andrzej Rzepliński ze swoim zdaniem odrębnym jest niemal osamotniony nawet wśród sędziów Trybunału. „Stąd nauka jest dla żuka”, to znaczy – dla wszystkich zatroskanych sytuacją w Polsce, by nie wierzyli w informacje podsuwane im przez RAZWIEDUPR, ani przez jego konfidentów – bo już od czasów sowieckich wiadomo, że nie zajmuje się on żadnym „wywiadem”, tylko dezinformowaniem i prowokowaniem opinii publicznej, by ją potem wykorzystać, a nawet – jak powiadają gitowcy – „przecwelować”. Zatem, kto wierzy w wiadomości kolportowane przez RAZWIEDUPR i jego agentów, podobnie jak każdy, kto słucha byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi. Dlatego warto pamiętać o wskazówce Lenina, by jeśli nawet „ufać”, skoro padł taki rozkaz, to jednak „kontrolować”.

Stanisław Michalkiewicz

SM: Prawo naturalne a demokracja

A to dopiero bolesną lekcję demokracji zafundował wszystkim cymbałom pan prezes Jarosław Kaczyński! Nie tylko cymbałom tubylczym, ale również – cudzoziemskim, których, jak się okazuje, jest cały Legion, zaś na jego czele stoją – strach pomyśleć – najpoważniejsi politycy.

Jak zauważył w swoim czasie Stanisław Lem, dopiero internet pozwolił mu uświadomić sobie, ilu jest na świecie idiotów. Tak samo i tutaj; dopiero konflikt, jaki w naszym nieszczęśliwym kraju rozgorzał na tle zagrożeń demokracji, pozwolił zobaczyć, ilu na świecie jest durniów, a przynajmniej – ilu jest hipokrytów. Rzecz w tym, że w demokracji – jak wiadomo – decyduje Większość, bo demokracja kieruje się zasadą: im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Jest to nic innego, jak tyrania Większości. Tymczasem banda idiotów, z jakich składa się zdecydowana większość tak zwanych elit politycznych, nie mówiąc już o konfidentach poprzebieranych za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu, udaje że tej prostej, niczym budowa cepa prawdy nie pojmuje, albo – co gorsza – nie pojmuje jej naprawdę i bredzi coś o konieczności poszanowania przez Większość praw Mniejszości. Tymczasem taka konieczność nie tylko nie ma nic wspólnego z demokracją, ale wprost zasadę demokratyczną podważa, bo albo przyjmujemy za demokratami, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja, albo uznajemy jakieś prawa Mniejszości, które trzeba respektować bez względu na Liczbę. Otóż ochrona praw Mniejszości nie wynika z zasady demokratycznej, tylko z zasady nomokratycznej (nomos to po grecku: prawo), z której wynika, że słuszność Racji nie zależy od Liczby – jak chcieliby demokraci – tylko od zgodności z nie poddającymi się żadnym głosowaniom zasadami.

 

Wyjaśnię tę różnicę na przykładzie.

Wyobraźmy sobie, że przypadkowo się złożyło, iż wszyscy posłowie na Sejm urodzili się w latach parzystych. Kiedy zorientowali się, co i jak, uchwalili ustawę, według której majątek obywateli urodzonych w latach nieparzystych podlega konfiskacie i przekazaniu obywatelom urodzonym w latach parzystych. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że Sejm taką ustawę uchwaliłby jednomyślnie, że Senat bez mrugnięcia okiem by ją zatwierdził, zaś pan prezydent Duda, nawiasem mówiąc, urodzony w roku parzystym, by ją podpisał. Z punktu widzenia demokracji wszystko byłoby zatem w jak najlepszym porządku; ustawa przeszła jednomyślnie, oparta została na kryteriach obiektywnie istniejących i łatwo sprawdzalnych, słowem – gites tenteges.

Jeśli podniosłyby się wobec niej zastrzeżenia, to nie z powodu naruszenia jakichś prawideł demokracji, tylko z powołaniem się na zasadę nomokratyczną – że nie wszystko, co Większość przeforsuje, jest praworządne. No dobrze – ale co jest praworządne, to znaczy – jaką treść powinny mieć akty prawne, by mogły być uznane za praworządne?

Na właściwy trop naprowadza nas sformułowanie języka potocznego, w jakim wspomniana ustawa byłaby skomentowana. Powiedziano by o niej, że owszem, może i jest demokratyczna, ale nie jest w porządku. To sformułowanie języka potocznego sugeruje istnienie jakiegoś porządku, który w dodatku ma charakter nadrzędny nad porządkiem demokratycznym. Podążmy tym tropem dalej; co to za porządek? Pewne światło na tę sprawę rzuca fragment książki francuskiego pisarza Antoniego de Saint-Exupery „Mały Książę”. Książka ta uważana jest za literaturę dla dzieci, tymczasem zawiera bardzo poważne treści, których poznanie przydałoby się również dorosłym, zwłaszcza gdy próbują angażować się w obronę demokracji. Jest tam mianowicie scena, gdy Mały Książę odwiedza planetę zamieszkałą przez Króla, który wprowadza go w arkana sztuki rządzenia – Jeśli – powiada Król – rozkażę generałowi, by jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek, albo by zamienił się w morskiego ptaka, a generał tego nie wykona, to czyja to będzie wina? – Waszej Królewskiej Mości – odpowiedział mały Książę. I słusznie – bo nawet gdyby generał dla dogodzenia swemu Królowi próbowałby zamienić się w morskiego ptaka, to jednak nic by z tego nie wyszło z powodu niemożności pierwotnej, obiektywnej i naturalnej. Możemy z tego wyciągnąć wniosek, że pierwszym warunkiem, jakiemu powinno odpowiadać stanowione prawo, to wykonalność. Prawo obiektywnie niewykonalne, nie będzie mogło wejść w życie.

Na przykład gdyby pan redaktor Michnik został dyktatorem Polski i w dążeniu do podniesienia egzystencji mniej wartościowego narodu tubylczego na wyższy poziom nakazałby wszystkim latać w powietrzu, a każdą próbę chodzenia po ziemi okrutnie karałby obcięciem nóg, to zanim jakiś obywatel by go zamordował, okaleczyłby mnóstwo ludzi, natomiast żadnego nie skłonił do latania, chociaż wielu albo ze strachu, albo pragnąc podlizać się panu redaktorowi, na pewno by próbowało. Zatem prawo powinno być przynajmniej wykonalne. No dobrze – ale kiedy właściwie jest wykonalne? Otóż prawo, bez względu na to, czego dotyczy, zawsze jest adresowane do ludzi; jak maja zachowywać się oni wobec przyrody, wobec zwierząt, wobec siebie samych – i tak dalej. Skoro tak, to prawo, żeby było wykonalne, nie może abstrahować od tego, jacy ludzie są, nie może abstrahować od naturalnych właściwości ludzi. Naturalnych – a więc takich, których nie ustanowiła żadna władza publiczna i żadna władza publiczna, nawet demokratyczna, nie jest w stanie ich uchylić. Jakie to są właściwości? Ano, ludzie mają naturalną zdolność do świadomego wybierania. Jest to bardzo ważna właściwość, nie tylko odróżniająca gatunek ludzki od innych gatunków przyrodniczych, ale będąca też warunkiem sine qua non wszelkiej odpowiedzialności. Inną ważną właściwością naturalną człowieka jest wrażliwość na piękno – z czego wynika cała kultura. Kolejną ważną właściwością natury ludzkiej jest zdolność do wytwarzania bogactwa i dysponowania nim – z czego zrodziły się cywilizacje. Ale najważniejszą właściwością, z której wynikają wszystkie pozostałe, jest życie.

Mamy zatem katalog ważnych cech ludzkiej natury, które prawo stanowione powinno respektować, żeby w ogóle było wykonalne. Ale nie tylko respektować. Ponieważ są to właściwości bardzo ważne, prawo stanowione nie powinno również w nie godzić – jeśli ma dobrze służyć ludziom, a tak chyba powinno być. Skoro tak, to musimy przełożyć te właściwości natury ludzkiej na język prawa. Jeśli chodzi o życie, nie ma z tym problemu; prawo radzi sobie językowo z życiem bez trudu. Zdolność do świadomego wybierania w języku prawa nazywa się wolnością, zaś zdolność do wytwarzania bogactwa i dysponowania nim nazywa się własnością. Ciekawe, że zdolność do odczuwania piękna nie daje się przełożyć na język prawa, chociaż takie próby były podejmowane, na przykład w postaci „socrealizmu”. Mamy zatem katalog praw naturalnych – bo żadnego z nich nie ustanowiła władza publiczna – w postaci życia, wolności i własności. Tworzą one porządek, z którym powinno być zgodne prawo pozytywne, by mogłoby być uznane za praworządne pod względem treści. Od razu widać, że jest to porządek niedemokratyczny, bo prawa naturalne z istoty nie poddają się żadnemu głosowaniu. Co więcej – przekonujemy się, że demokracja może być bezpieczna o tyle, o ile zakotwiczona jest w porządku niedemokratycznym, jakim jest porządek praw naturalnych. Widać zatem, że kwik, jaki podnosi się nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju i w wielu ościennych krajach w obronie demokracji w Polsce, to lament ignorantów, którzy próbują wspierać to, co na skutek serii „nocnych zmian”, aplikowanych im przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, napędza im tyle strachu i jest źródłem tylu zgryzot. Szczególnie niepokojące jest to, że w pierwszym szeregu „obrońców demokracji” występują sędziowie, od których można by przecież oczekiwać zrozumienia spraw prostych, a w każdym razie – nie przekraczających możliwości umysłu ludzkiego. Jeśli jest inaczej, to pewnie w następstwie długotrwałej, pokoleniowej selekcji negatywnej, w której istotną, jak przypuszczam, rolę odgrywała i nadal odgrywa bezpieka, na własne podobieństwo przekształcająca III Rzeczpospolitą w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym.

Stanisław Michalkiewicz

Ku przeznaczeniu

RAZWIEDUPR, realizując scenariusz prowokacji, która może zakończyć się uruchomieniem scenariusza rozbiorowego, a kto wie, czy nie została właśnie na taki efekt obliczona, uruchamia wszystkie swoje rezerwy. Nie mówię już o takim panu Włodzimierzu Cimoszewiczu, z porządnej, ubeckiej rodziny, który wprawdzie zapowiedział wycofanie się z życia politycznego, ale jakoś nie wychodzi z telewizyjnych studiów, gdzie raz przed resortową „Stokrotką”, a innym razem przed panem redaktorem Lisem, już to lamentuje nad stanem naszej młodej demokracji, już to się odgraża , słowem – wygląda, jakby nadal wykonywał zadania „w służbie narodu” jako „Carex” – bo pod takim operacyjnym pseudo został zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa w związku z wyjazdem na stypendium Fulbrighta do Stanów Zjednoczonych.

Nawiasem mówiąc, pan Włodzimierz Cimoszewicz radził swemu synowi Tomaszowi, którego mniej wartościowy naród tubylczy właśnie wybrał na swego przedstawiciela, by nie występował pod nazwiskiem rodowym, tylko na przykład jako „Nowak”, czy jakoś tak. To ciekawy pomysł, zwłaszcza w świetle tego, co w „Dziejach obyczajów w dawnej Polsce” pisze o nazwiskach Jan Stanisław Bystroń. Otóż „Nowak”, to osoba w stanie szlacheckim że tak powiem – debiutująca. W ogóle niektóre nazwiska świadczą o subtelnej ironii sąsiedzkiego otoczenia, na przykład nazwisko „Lewiński” przypominało o pochodzeniu z nieprawego łoża, podobnie jak nazwisko „Dobrowolski” wskazywało na neofitę, to znaczy – Żyda, który pragnął w ten sposób zaznaczyć, że konwersji dokonał dobrowolnie, skuszony obietnicą nobilitacji.

Ale mniejsza już o nazwiska, bo ważniejsze jest, że RAZWIEDUPR, uruchamiając wszystkie swoje rezerwy, jednocześnie je ujawnia, co pozwala zorientować się w rozmiarach i rozmieszczeniu ubeckiej agentury nie tylko w strukturach państwa, ale również w różnych segmentach życia publicznego naszego nieszczęśliwego kraju. Oczywiście nie wszyscy uruchomieni muszą być agentami; na przykład taki pan Maciej Jankowski, w swoim czasie „złota rączka” na Uniwersytecie Warszawskim, a potem – działacz Solidarności, a nawet poseł, żadnym konfidentem pewnie nie był, więc jeśli podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki” w studio TVN, którą podejrzewam, że została założona przez wojskową razwiedkę za pośrednictwem jej współpracowników dla umocnienia okupacji naszego nieszczęśliwego kraju przez soldateskę (ciekawe, że zmiana właściciela, którym została amerykańska firma, niczego w tym nastawieniu nie zmieniła) – więc jeśli pan Maciej Jankowski podczas wspomnianego przesłuchania oddał order przyznany mu przez prezydenta Kaczyńskiego, to nie dlatego, że tak mu kazał oficer prowadzący („wiecie, rozumiecie, Jankowski, oddajcie ten wasz zasrany order „Stokrotce”, bo jak nie, to przypomnimy wam, skąd wyrastają wam nogi!”) – tylko gwoli posmakowania ostatniego już może łyka herostratesowej sławy. I rzeczywiście – żydowska gazeta dla Polaków natychmiast ten gest odnotowała, więc pan Maciej Jankowski został wynagrodzony. Inna sprawa, że na przyszłość prezydenci powinni bardziej selekcjonować orderowych panów, żeby nie dekorować pochopnie jakichś Zasrancen, którzy potem będą frymarczyli odznaczeniami u resortowej „Stokrotki”.

No, ale ja nie o panu Jankowskim, ani nie o panu pośle Cimoszewiczu, który nastręczył się mniej wartościowemu narodowi tubylczemu w charakterze politycznego przedstawiciela – bo ważniejsza jest sprawa inna – dlaczego mianowicie w awangardzie obrońców demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju znaleźli się przedstawiciele tutejszego lobby żydowskiego w osobach pana Szczepańskiego, czy pana Hartmana, dlaczego do pierwszego szeregu defensorów demokracji jednym susem wskoczyła żydowska gazeta dla Polaków, no i dlaczego żydowska prasa i telewizja w Stanach Zjednoczonych, a więc Naszego Najważniejszego Sojusznika, który na PiS, jako ochotniczego i darmowego wroga złego ruskiego czekisty Putina powinien chuchać i dmuchać – dlaczego ta żydowska prasa, na sygnał RAZWIEDUPR-a, podnosi klangor o „zagrożeniu demokracji”? Co robi rezydentura CIA w Polsce? Czyżby już zapadła w sen zimowy, czy też może eksperymentuje z jakimiś erotycznymi wynalazkami? Ejże, „pobudka, pobudka wstać! Koniom wody dać! Ja już trąbię pół godziny, a wy śpicie, sk…syny!

Może jednak rezydentura CIA w naszym nieszczęśliwym kraju wcale się nie leni, ani nie eksperymentuje erotycznie, tylko kombinuje całkiem inaczej, niż pan prezes Kaczyński. Otóż nie jest żadną tajemnicą, że Nasz Najważniejszy Sojusznik, przynajmniej pod obecnym kierownictwem, traktuje nasz nieszczęśliwy kraj wyłącznie jako skarbonkę dla żydowskich grandziarzy. Skoro zatem RAZWIEDUPR przygotował prowokację, której finałem – co już zaczynamy dostrzegać gołym okiem – ma być zewnętrzna interwencja w celu przywrócenia demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju, to kto jak kto – ale żydowskie lobby takiej okazji przecież nie przepuści, żeby nie załatwić tu swoich finansowych spraw, w postaci tak zwanych „roszczeń”. Podejrzewam tedy, że RAZWIEDUPR obiecał Żydom, że jak tylko odzyska pełnię władzy („gdy tylko w Polsce obejmę władzę, szereg surowych ustaw wprowadzę”), to w podskokach przekaże im forsę w kwocie 65 miliardów dolarów – oczywiście z procentami, to chyba jasne? – co do grosza.

Jakie koncesje, czy też ustępstwa przewidział dla Naszej Złotej Pani – tego dowiemy się w odpowiednim czasie, kiedy już pododdziały Bundeswehry, na podstawie ustawy nr 1066, „wkroczą” do naszego nieszczęśliwego kraju, by wyzwolić nasz mniej wartościowy naród tubylczy od faszystowskiego reżymu. Czyż w przeciwnym razie lobby żydowskie, z żydowską gazetą dla Polaków na czele, tak by się w obronie demokracji uwijało? Czyż w przeciwnym razie w niemieckiej prasie podnosiłoby się tyle głosów najboleśniej zatroskanych o przyszłość demokracji w naszym bantustanie? Jasne, że nie – bo – powiedzmy sobie szczerze – jakaż tam „demokracja” pod okupacją RAZWIEDUPR-a? Tymczasem i lobby żydowskie uwija się jak w ukropie i głosy się podnoszą, słowem – wszystko, jak mówią gitowcy, „gra i koliduje”. No to dlaczego rezydentura CIA nie miałaby spokojnie spać, albo dla rozmaitości nie eksperymentować z różnymi erotycznymi wynalazkami, skoro wszystko już zostało przewidziane, nasz nieszczęśliwy kraj zmierza ku swemu przeznaczeniu, a tylko patrzeć, jak zimny ruski czekista Putin zostanie sojusznikiem naszych sojuszników?

Stanisław Michalkiewicz

SM: Wstrętna, obrzydliwa prawda

Szanowni Państwo!

Prawda rzadko kiedy bywa przyjemna, podobnie jak lekarstwo – im bardziej gorzkie, tym skuteczniejsze. Toteż prawdę należy mówić nie dla sprawiania komuś przyjemności, tylko żeby pozbyć się złudzeń. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli – napisał święty Jan Ewangelista. Nic zatem dziwnego, że prawda wzbudza gwałtowny sprzeciw, zwłaszcza tak zwanych „postaci legendarnych”. Czymże bowiem jest „legenda”? To jest zafałszowana, ufryzowana wersja historii, niewiele mająca wspólnego z faktami. Jeśli zatem ktoś na legendzie zbudował swój prestiż i polityczne wpływy, to będzie zwalczał prawdę wszelkimi sposobami. Dlatego taką gwałtowną reakcję wzbudziły słowa Jarosława Kaczyńskiego o „najgorszym sorcie Polaków”.

To, że Polacy, podobnie zresztą, jak wszyscy ludzie, mogą być różni, to oczywista oczywistość. Jedni na przykład są świętymi, podczas gdy inni – zbrodniarzami. Ale i święci i zbrodniarze mogą być Polakami. Niestety prawda wydaje się znacznie gorsza, bo wiele wskazuje na to, iż nie istnieje już jednolity naród polski. Żeby bowiem mówić o jednolitym narodzie, musi być jakiś powszechnie akceptowany ideał. Tego niestety już nie ma, więc trzeba sobie szczerze i otwarcie wreszcie powiedzieć, że obok historycznego narodu polskiego, polskie terytorium państwowe zamieszkuje polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza. Pojawiła się ona po raz pierwszy podczas wojny bolszewickiej i nawet wystawiła swoją polityczną reprezentację w osobach Feliksa Dzierżyńskiego, Juliana Marchlewskiego, Feliksa Kona i Józefa Unszlichta, z których dwaj pierwsi byli etnicznymi Polakami, a dwaj pozostali – Żydami.

Wtedy jeszcze tej wspólnocie rozbójniczej nie udało się zapanować nad historycznym narodem polskim. Nastąpiło to później, w 1944 roku, kiedy to polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, roztoczyła nad historycznym narodem polskim kuratelę w imieniu sowieckich bolszewików, tworząc pozór polskiej państwowości w postaci Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Historia PRL, to z jednej strony prześladowanie, demoralizowanie i ucisk historycznego narodu polskiego, a z drugiej – powtarzające się bunty tego narodu, z których największy wybuchł w roku 1980, doprowadzając do wyłonienia namiastki politycznej reprezentacji narodowej. Wprawdzie była ona infiltrowana przez agenturę, w osobach rozmaitych „Bolków” i innych szubrawców, niemniej jednak samo pojawienie się jej, skłoniło polskojęzyczną wspólnotę rozbójniczą do zbrojnego wystąpienia przeciwko niepodległościowym aspiracjom historycznego narodu polskiego. Stan wojenny – bo o nim mówię – nie tylko utrącił te niepodległościowe dążenia, ale w dodatku sprzyjał wypromowaniu przez kierownictwo rozbójniczej wspólnoty w osobach generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka podstawionej grupy, która historycznemu narodowi polskiemu została nastręczona w charakterze jego politycznej reprezentacji. Na tej mistyfikacji została oparta sławna „transformacja ustrojowa”, dzięki której polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza utrzymała swoją dominującą pozycję społeczną i polityczną nad historycznym narodem polskim, przeżywającym w dodatku kryzys przywództwa.

Minęło dwadzieścia pięć lat, nastąpiła zmiana pokoleniowa, dzięki której niepodległościowe aspiracje historycznego narodu polskiego zaczęły nabierać rumieńców. Spowodowało to natychmiastową reakcję polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, która – podobnie jak w roku 1981 – próbuje te aspiracje stłumić i utrzymać dominującą pozycję przy pomocy zewnętrznej interwencji, tym razem już nie w obronie socjalizmu, tylko – w obronie demokracji. Oczywiście o żadną demokrację tu nie chodzi, tylko o możliwość kontynuowania okupacji i rabunkowej eksploatacji Polski, którą polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza zawsze traktowała jako żerowisko. Upraszczając można powiedzieć, że trzecie pokolenie UB walczy z trzecim pokoleniem Armii Krajowej, tym razem licząc na pomoc Niemców i lobby żydowskiego. Sądząc po reakcjach polityków niemieckich, nie mogą się oni już doczekać okazji do załatwienia rozmaitych zaległości, podobnie jak lobby żydowskie, które najwyraźniej liczy, że w tym zamieszaniu będzie mogło wreszcie zrealizować słynne „roszczenia majątkowe”. W tym celu inwestuje w manifestacje, których coraz słabiej ukrywanym celem jest sprowokowanie pacyfikacji historycznego narodu polskiego przez zewnętrzną interwencję.

Mówił Stanisław Michalkiewicz