Stefan Czesław Anders
O zbrodniczej nieprawdzie o Polakach
Od kilku lat obserwuję zjawisko pisania o historii Polski. Nie chodzi mi tutaj o tzw. podręczniki wydawane w kraju nad Wisłą – bo tutaj drastyczne kłamstwo pomieszane ze skrajnym zdebileniem i nachalną propagandą antypolską osiągnęło kategorię, która sama dla siebie wymaga i odrębnych analiz, i odrębnej nazwy. To jakiś nowy typ zbrodni socjotechnicznej wobec Polaków – i kiedy wkrótce będziemy te elity okrągłostołowe sądzić (tak jak sądzono Niemców w Norymberdze) – będzie potrzeba kategorie tej zbrodni zdefiniować, uściślić. (A to już naprawdę niedługo do „procesów norymberskich” nad „elitami” okrągłego stołu.) Ja na swój „domowy użytek” używam nazwy „Michnikowszczyzna historyczna”. I tak dowiadujemy się, jak to Polacy mordowali Ukraińców w Polsce międzywojennej, której głównym zajęciem było zresztą dręczenie Żydów i innych mniejszości narodowych. Rzecz w tym, że rzeczona Michnikowszczyzna historyczna odzywa się i szerokim echem w tzw. wolnym świecie w postaci choćby sloganów o polskich obozach koncentracyjnych czy wypowiedzi pani Hilary Clinton do pewnej mojej znajomej w Chicago: „Ci Polacy – jak ja ich nienawidzę – za to, co oni zrobili Żydom!” A pani Hilary sugerując się niemiecko-brzmiącym nazwiskiem nie wiedziała, że mówi do Polki. Rzecz jednak nie w tym, co piszą czy trąbią oficjalne podręczniki w PRL-bis, czy main stream’owe media w kraju nad Wisłą. Rzecz nawet nie w zbrodniczej nieprawdzie o Polakach tak często lansowanej w tzw. wolnym (czytaj: zdegenerowanym) świecie. Rzecz w tym, co o historii Polski piszą jak najbardziej starające się o uczciwość nieliczne media polonijne. Tu dopiero wychodzi nieznajomość czy niezrozumienie własnej wielkiej historii! Tu dopiero wychodzi tryumf komunistycznego nauczania historii – brak wiedzy i brak poprawnego myślenia. Tu dopiero okazuje się, jak skuteczny był „inprinting” schematów myślenia ( inprinting- termin psychologiczny, oznacza „wdrukowanie” czegoś do świadomości) stosowany przez komunę i pogłębiany w PRL-bis.
Oczywiście – wiele by tu można mówić o zbrodniczej nieprawdzie o Polakach. W czasie II wojny światowej Niemcy za ukrywanie Żydów rozstrzelali 100 tysięcy osób w całej okupowanej Europie. W tej liczbie był jeden obywatel Danii, cała reszta była Polakami. Niemcy, wściekli na polską pomoc mordowanemu narodowi, przeważnie rozstrzeliwali całe rodziny, razem z małymi dziećmi. I co ciekawe, nie chodzi tu o sympatie czy antypatie polsko-żydowskie. Przeciętnemu Polakowi nie mieściło się w głowie, by można Żydom w sytuacji w jakiej się znaleźli odmówić pomocy. Tak zachowywał się ten najdziwniejszy, ale też nierzadko najszlachetniejszy naród na świecie – jakim jesteśmy. W okupowanej Europie nie było niczego porównywalnego. Polacy uratowali z holocaustu nawet do pół miliona Żydów, z czego około jedna trzecia, ale najtrudniejszych przypadków, przypadła na polskie państwo podziemne, a dwie trzecie było inicjatywą samodzielną obywateli przy życzliwości całego społeczeństwa. O tym bowiem, że ktoś ukrywa Żyda z reguły wiedziała cała wieś.
Ale właśnie – także ta zbrodnicza nieprawda mobilizować powinna, byśmy własne dzieje znali, potrafili dyskutować i bronić naszych przodków, a tym samym nas samych. Nadto powód do dumy jaki powstaje przy dobrej znajomości rodzimych dziejów jest niezrównany. Żaden inny naród na świecie tak niezwykłej historii nie ma. I jest to najzwyczajniej i po prostu obiektywna prawda.
O niezwykłości dziejów Polski ogólnie
Weźmy dla przykładu Stany Zjednoczone. Kraj istnieje od roku 1776 – czyli 236 lat. Mocarstwem jest lat 114– od 1898 roku – zaś światową super-potęgą numer jeden USA są od roku 1945, czyli lat 67. USA oczywiście – pokonały Hitlera i jak na razie wygrały zimną wojnę, choć aktualnie na własne życzenia ją przegrywają.
Polska krajem o randze mocarstwa była dwa razy przez czas łącznie ok. 700 lat. Chodzi tu o wieki: VIII, IX i X (gdy Słowianie panowali na Bałtyku, a Wikingowie omijali ich jak kolczastego jeża, tu zachęcam do sprawdzenia mapek osadnictwa i wpływów Wikingów, teren między Odrą, Wisłą, Bugiem i Dniestrem jest białą plamą), a także wiek XI i początek XII-ego. W ówczesnej Europie nie było państwa, które potrafiłoby skutecznie wygrywać wojny z Niemcami. Dalej, Polska była mocarstwem cały wiek XV, XVI i XVII.
Polacy w wiekach X i XI skutecznie zastopowali ekspansję na wschód hordy germańskiej (zwanej w ów czas Cesarstwem Niemiec, patrz ciekawy artykuł „Historia Europy Anno Domini 600-1000 – Niemcy? Jacy Niemcy?”). Polacy odbudowali własne państwo po okresie rozbicia dzielnicowego (to dopiero był wyczyn!). Polacy pokonali państwo krzyżackie u szczytu jego potęgi dodatkowo wspieranej przez Cesarstwo Niemiec i całą ogłupioną Europę. Polacy pod koniec XVI wieku pokonali cara Iwana IV Groźnego (co o dwieście pięćdziesiąt lat opóźniło ekspansję Rosji na zachód).
Nota bene, Stefan Batory w czasie swojej kampanii przeciwko Moskwie opracował jedyny skuteczny plan podboju Księstwa Moskiewskiego, czytaj Rosji, polegający na odcięciu go od morza, patrz Wojny Inflanckie. Przerażony sukcesami wojsk polsko-litewskich Iwan IV Groźny wystąpił do papieża z propozycją przyjęcia katolicyzmu, w zamian za co biskup Rzymu miał zatrzymać polską ofensywę w Inflantach. Tak na marginesie, wszyscy atakujący Rosję w późniejszych wiekach popełniali ten sam błąd i maszerowali na Moskwę. Wszystkie te wyprawy kończyły się spektakularnymi porażkami.
Wróćmy jednak do naszej chwalebnej historii. W XVII wieku Polacy złamali siłę agresywnego Islamu. Powstrzymać Turcję osmańską u szczytu jej największej potęgi – to dopiero było coś! Dodajmy do tego rok 1920 i Bitwę Warszawską, osiemnastą najważniejszą bitwę w dziejach świata, w której pokonaliśmy bolszewię przez co uniemożliwiliśmy Leninowi podbój Europy, czy wyczyn pułkownika Kuklińskiego – kolejne rozbicie sowieckich planów inwazyjnych na Europę Zachodnią, których realizacja przewidziana była na lata 80. XX wieku.
Który, nie największy przecież naród, ma taką historię, tak wpisaną w dzieje świata? Powyżej mowa tylko o historii „ramowej politycznej” – bez historii prawa, idei, kultury, religii, militarnej, nauki i techniki, sztuki, literatury czy gospodarczej. W każdej z tych dziedzin można znaleźć unikaty i rarytasy, jakich nie powstydziłby się żaden najbardziej dumny naród. Ilu w końcu było w dziejach świata Koperników, speców od Enigmy czy Janów Pawłów II.?
Aby oddać skalę porównawczą – pamiętajmy, że jednak potencjał terytorialny, ludnościowy i ekonomiczny dawnej Polski w jej współczesnym świecie – nigdy nie był tak duży jak Ameryki. W Polsce nigdy nie skupiało się 50% światowej produkcji – jak w USA w 1945 roku! Dla dodatkowego uzmysłowienia sobie skali niezwykłości zjawiska, jakim jest nasza własna historia, przypomnijmy słowa chińskiego generała Sun-Tse z III wieku p.n.e. (autor genialnej książki „Sztuka wojny”):
„Własne państwo jest dla każdego narodu jak własny dom dla rodziny. Strzeżcie tego skarbu. Bo gdy naród utraci państwo – nigdy go już nie odzyska. To jest po prostu niemożliwe. Gdy zorganizowana siła państwa nie oprze się obcej przemocy, tym bardziej nie oprze się jej siła poszczególnych obywateli.”
Ten niemożliwy, wg Sun-Tse, przypadek w dziejach Polski dokonał się cztery razy:
- w czasach panowania Kazimierza Odnowiciela;
- w czasie odbudowy państwa po okresie rozbicia dzielnicowego (w maksymalnie niekorzystnych warunkach zewnętrznych);
- w czasie potopu szwedzkiego w 1655-1657 roku;
- w czasie odzyskanie niepodległości po 123 latach rozbiorów, w 1918 roku.
Obecnie zanosi się na piąte odrodzenie narodu i państwa – aczkolwiek, nawiązując do Objawień prywatnych służebnicy Bożej Rozalii Celakówny, tu już odegra rolę czynnik metafizyczny,. To, co chiński mędrzec uważał za „po prostu niemożliwe” Polacy skutecznie dokonali już cztery razy!!!
Przepowiednie, czyli gdzie planować przyszłość?
Jeśli już jesteśmy przy przepowiedniach – nigdy nie dość przypominania wartościowych przepowiedni dotyczących przyszłości Ameryki.
Oto przepowiednia sługi Bożego arcybiskupa Fultona Johna Sheena z 1946 roku (kandydata na ołtarze). Arcybiskup Sheen zapowiedział, że potęga Ameryki będzie krótka. Czas panowania Ameryki wynosić będzie dokładnie tyle ile czas pontyfikatów siedmiu kolejnych papieży licząc od współczesnego arcybiskupowi papieża Piusa XII. Ten krótki okres spowodowany jest tym, że elity Ameryki w poszukiwaniu źródeł potęgi podporządkowały się siłom demonicznym. Po tym okresie Stany Zjednoczone upadną i pozycji pierwszej potęgi na świecie nigdy już nie odzyskają.
Niezmiernie ciekawe jest liczenie papieży w związku z proroctwem Arcybiskupa Sheena. W bezpośrednim liczeniu Benedykt XVI jest tu papieżem szóstym. Jeżeli jednak zgłębimy nieco tajniki konklawe po śmierci Piusa XII to okaże się, że w czasie konklawe wybrano papieżem kardynała Giuseppe Sirri, arcybiskupa Genui, który wybór przyjął i nawet zdążył przyjąć imię Benedykta. Jednak po niecałej godzinie nowy, faktycznie wybrany papież, zrezygnował bowiem francuscy kardynałowie sterowani przez masonerię zagrozili schizmą. W wyniku kolejnego głosowania po rezygnacji kardynała Sirri wybrano kardynała Roncalli, który przybrał imię Jan XXIII. Gdyby liczyć kardynała Sirri, który faktycznie papieżem przez około godzinę był, wówczas Benedykt XVI jest siódmym i ostatnim papieżem, za pontyfikatu którego będzie trwała potęga USA i koniec jego pontyfikatu zbiegnie się z jej załamaniem. Jeśli nie, to przepowiednia dotyczy papieża Franciszka.
Jeśli już jesteśmy przy arcybiskupie Fultonie Sheen’ie, zmarłym w 1988 roku wybitnym przedstawicielu Kościoła katolickiego w USA, to warto przypomnieć, że był to jedyny hierarcha katolicki, któremu publicznie (w czasie wizyty w USA) Jan Paweł II powiedział najwyższy komplement: „Oto pasterz wierny!”. Z drugiej strony jedynym kapłanem pod adresem, którego Jan Paweł II publicznie uczynił najgorszy zarzut zdrady – w związku z pracą tegoż kapłana dla komunistycznej bezpieki – był Polak ks. Filipowicz. Jan Paweł II zapytał się go „Filipowicz, czemu mnie zdradziłeś?” Wspomniany Filipowicz był Jezuitą, który po usunięciu z Watykanu został skierowany przez władze swego zakonu do Chicago, aby brylować wśród nieświadomej jego zbrodni Polonii.
Kolejna przepowiednia dotycząca Ameryki to proroctwo Świętej Hildegardy z XII wieku (reformatorka zakonu Sióstr Benedyktynek, wielka mistyczka, a przy okazji genialny lekarz i profesorka medycyny, czołowy autorytet medyczny ówczesnej Europy, szefowa ekip lekarskich dwóch kolejnych papieży i cesarza Fryderyka Barbarossy). Św. Hildegarda głosi, że po drugiej stronie oceanu (średniowiecze znało tylko Ocean Atlantycki) jest wielki ląd i tam powstanie wielkie państwo. Kraju tego nie utworzy jeden lud mówiący jednym językiem – ale przedstawiciele wielu różnych narodów i plemion, mówiący bardzo różnymi językami. Państwo to stanie się najsilniejszym krajem na świecie. Będzie to wtedy, kiedy ziemie Niemiec będą podzielone na dwa państwa, które będą się wzajemnie nienawidziły i walczyły ze sobą – ale nie poprzez działania wojenne. Dalszy los tego wielkiego kraju będzie jednak bardzo smutny. Wszystkie nadmorskie miasta zostaną zniszczone przez ogromne fale morskie, tak wielkie, jakich jeszcze nigdy nie było w historii. Stanie się tak dlatego, że w tych miastach nie pozostanie prawie nikt żyjący zgodnie z przykazaniami Bożymi. Ludzie, którzy będą uciekali w głąb lądu też zginą, bowiem będzie wiał bardzo silny wicher z północy, przenoszący zarazem wielką ilość wilgoci jak i pyłu – tak że ci uciekający będą się dusili z powodu, jakby błota padającego z nieba zamiast deszczu. Na koniec ten wielki kraj zostanie w ponad połowie na trwałe zalany przez wody mórz i oceanów i rozpadnie się na dwie połowy nie połączone drogą lądową. Będzie to karą Bożą za to, że szerzył po świecie wielkie zło i był odpowiedzialny za wielkie zbrodnie. Ale jeszcze wcześniej, zanim wydarzą się te kataklizmy, ten wielki kraj przegra wojny, które sam rozpęta, utraci wszystkie swoje terytoria zamorskie, których u szczytu potęgi będzie posiadał wiele na całym świecie i utraci całą swoją dumną flotę wojenną.
Tak czy owak – pociąg historii ruszył z miejsca. Zaczyna się czas wielkich zmian, a my wszyscy musimy się zastanawiać gdzie planować przyszłość naszych rodzin.
Zaś przepowiednie takich osób jak św. Hildegarda, czy sługa Boży arcybiskup Sheen, jako fakty historyczne warto znać. Tylko, który historyk je zna i chce się dzielić tą wiedzą?
Zapraszam Czytelników
Zapraszam przezacnych Czytelników „Kuriera” (tekst ukazał się w Kurierze Chicago) na swoistą podróż poprzez dzieje Polski, by rażące błędy w nauczaniu o naszych dziejach „wyprostować”. Chciałbym wdrukowane błędne teorie skutecznie z naszej świadomości historycznej usunąć. Koniec lata sprzyja takim refleksjom. Raz, że młodzież wróciła z wakacji. A bardzo chciałbym, by nasza polonijna młodzież znała treść tych publikacji. Dwa, że poczynając od lipca zaczynają się kolejne rocznice najważniejszych wydarzeń z dziejów naszego narodu. Od bitwy pod Grunwaldem po Odsiecz Wiedeńską.
Krótkie sprostowanie wydarzeń mających miejsce w czasie bitwy pod Grunwaldem
Weźmy dla przykładu 15 lipca – kolejną rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Czego naucza „komunistyczna historiografia”? Wielkie zwycięstwo kompletnie nie wykorzystane politycznie. Naród idiotów. No i król półgłówek, co to przed bitwą trzech Mszy Świętych słuchał, a Malborka nie chciał zdobyć, chociaż mógł.
Jak było naprawdę? Choćby w temacie tych trzech Mszy Świętych. 15 lipca 1410 roku to był wyjątkowo upalny dzień. Historycy klimatu twierdzą, że temperatura doszła wówczas do co najmniej 30 stopni Celsjusza w cieniu. Bitwa rozpoczęła się około godziny drugiej po południu. Do tego czasu wojska polskie i litewskie stały w przyjemnym cieniu drzew w lesie, a Krzyżacy, ich wojska najemne i goście z zachodu rozwinięci w szyku bojowym w szczerym polu. W tych warunkach ludzie i konie zakuci w stal ociekali potem. Dlatego w czasie bitwy bardzo szybko opadli z sił. Wysłuchanie trzech Mszy Świętych miało więc swój głęboki sens nie tylko duchowy ale i taktyczny, bo doprowadziło do wyczerpania przeciwnika zanim jeszcze rozpoczęło się starcie.
W czasie bitwy Litwini nie zaatakowali bohatersko lewego skrzydła Krzyżaków, gdzie stało 10 tysięcy rycerzy – głównie gości zakonu z Europy (wraz z giermkami oddział ten liczył najmniej 20 tys. ciężkozbrojnej konnicy) – ale wojska litewskie wykonały stary tatarski manewr pozorowanego ataku (nauczyli się go w czasie walk z Tatarami o panowanie nad ukraińskimi stepami) i odciągnęły tę masę wojska z pola bitwy w momencie decydującego starcia. Krzyżacy być może nie daliby się na taką sztuczkę nabrać (w końcu wojowali z Litwinami od dawna) ale niedoświadczeni goście zakonu pognali za jazdą litewską. Nikt z nich nigdy nie wrócił. Po odciągnięciu oddziału Litwini dokonali gwałtownego zwrotu, rozwinęli się w tatarski półksiężyc i strzelając z łuków do nieosłoniętych końskich boków wybili cały zastęp gości. Dowody archeologiczne pokazują, że ok. 10-12 km od głównego pola bitwy rozegrała się druga, mniejsza, „europejsko”-litewska walka. (Piszę „dowody archeologiczne” – ale my w USA możemy to tylko oglądać na zdjęciach satelitarnych, zresztą powstałych do wykrywania masowych mogił. Po bitwie chowano zabitych i konie po prostu w pobliżu miejsca, gdzie zginęli. Historycy w Polsce – czemu mając dostęp do miejsc walk – po prostu nie kopiecie?). Po rozgromieniu gości zakonnych w końcówce bitwy – około godziny osiemnastej – kawaleria litewska powróciła na miejsce głównego starcia i wzięła czynny udział w pościgu za próbującymi ucieczki niedobitkami wojsk krzyżackich.
Wielki Mistrz Ulrich von Jungiden wcale nie atakował uderzeniem w bok polskiego skrzydła, jak podaje oficjalna wersje wydarzeń, ale bezpośrednio na stanowisko dowodzenia polskiego króla. Wielkiego Mistrza nie powstrzymały polskie chorągwie, które „odwróciły się” od przeciwnika, z którym walczyły dotychczas tylko potężny odwód polskiego wojska nadal ukryty w lesie, którego do ostatniej chwili atakujący Krzyżacy nawet nie widzieli. Opisujący przepiękną łaciną w swoich „Rocznikach przesławnego Królestwa Polski” bitwę mistrz Jan Długosz zatajał sztuczki wojenne stosowane przez wojsko polskie (po co niby zachodni czytelnicy mieliby je znać?). Robił to z taka siłą literackiego talentu, że na jego „opisy” przez 500 lat wszyscy dali się „nabrać”
Polska ciężkozbrojna jazda rycerska miała kluczowe zadanie: Zatrzymać atak zmasowanej formacji doborowych zakutych w stal krzyżackich najemników. Polscy rycerze nie tylko zatrzymali wroga, ale z miejsca zyskali przewagę i nawet zaczęli przeciwnika przeskrzydlać. W tym momencie z lasów „wysypały się” polskie i litewskie oddziały piechoty i włączyły się do walki. Piechurów zatrzymano w odwodzie do tej chwili ponieważ pędzący ciężkozbrojny jeździec był straszną bronią, niemożliwą do zatrzymania przez oddziały ówczesnej piechoty (chyba, że Husytów skrytych na swoich wozach), jednak zatrzymany stawał się łatwym łupem piechura uzbrojonego we włócznię. Obraz Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem” w scenie śmierci Wielkiego Mistrza niechcąco oddaje istotę tego, co się wydarzyło. Wielki Mistrz walczy z rycerzem Zyndramem z Myszkowic, a z boku litewski piechur „podpiera” go sulicą (odmiana włóczni), zaś polski piechociarz „na deser” „częstuje” katowskim toporem. To też tłumaczy straszną dysproporcję strat – po stronie krzyżackiej zginęli wszyscy dowódcy chorągwi – czyli siedmiuset – a po stronie polskiej tylko dwunastu!
Genialnie rozegrana bitwa była wpisana w genialnie rozegraną wojnę, a ta w absolutnie genialną ówczesną polską politykę. Dopiero poznanie tych faktów pokazuje, jaką bzdurą są teorie o wielkiej victorii kompletnie nie wykorzystanej politycznie…
Ale o tym w następnym odcinku.
Zaś przed snem spróbujmy sobie wyobrazić rycerza Zawiszę Czarnego z Garbowa. Był to najsławniejszy człowiek ówczesnej Europy, zwycięzca niezliczonej liczby turniej rycerskich we wszystkich możliwych krajach. Zawisza utrzymywał się z „wyczynowego” sportu turniejowego. Z dochodów zbudował okazały zamek rycerski w rodzinnym Grabowie. Co sprawiało, że był niepokonany? Cóż, rycerz Zawisza miał 220 cm wzrostu i ważącym ponad 40 kg dwumetrowym dwuręcznym mieczem machał jedną ręką jak wierzbową witką. Zawisza dosiadał specjalnego konia, bardzo wysokiego i potężnie umięśnionego – ten typ konia stał się protoplastą konia husarskiego. Swoją drogą, nieszczególnie musieli czuć się Krzyżacy i ich najemnicy, gdy taki olbrzym jak rycerz Zawisza na potężnym koniu machając tym ogromnym mieczem na polu bitwy „zaliczał” jednego przeciwnika po drugim. Był dla Krzyżaków jak nadchodząca śmierć w tej swojej szmelcowanej na czarno zbroi – napisał Jan Długosz – i w to akurat wierzę!
Rycerz Zawisza Czarny był najsławniejszym polskim „sportowcem” wszechczasów. Był „żywym atutem propagandowym” Królestwa Polski. Na jednym z turniejów rycerskich, który odbywał się w roku 1395 w Hiszpanii, w Saragossie, Zawisza starł się największą sławą aragońskiego rycerstwa. Gdy już obaj skruszyli kopie, Zawisza uderzył tarczą w tarczę przeciwnika i … przewrócił go wraz z koniem na ziemię! Potem zsiadł ze swojego potężnego wierzchowca – publika wstała z miejsc myśląc, że chce przeciwnika dobić – podszedł do niego i … podniósł jeźdźca wraz z koniem do pozycji stojącej. Ogłuszającym wiwatom nie było końca! A wszyscy pytali, gdzie jest ten kraj, który ma takich rycerzy?
Któż myśli, że zna historię Polski, a nie wie, że to rycerz Zawisza był protoplastą polskiej husarii – wiele po prostu nie wie. Nie przez przypadek husarz miał pod lewą nogą przy siodle dwumetrowy miecz – tzw. koncerz. Legenda sławy i bohatera trwała bowiem długo (właściwie trwa do dziś), a ówczesnym polskim strategom patrzącym na Zawiszę jak taran przechodzącego przez szeregi wroga, świtała myśl, czy nie stworzyć całej chorągwi takich rycerzy? A może całą doborową formację?
Ale o tym wszystkim w następnych odcinkach… Niech żyje Polska!