W Ewangeliach Jezus Chrystus używa licznych metafor by opisać założony przez siebie Kościół. Jedną z najczęstszych jest metafora łodzi zagrożonej przez burzę. Obraz ten jest często wykorzystywany przez Ojców Kościoła i świętych – Kościół przedstawia się jako barkę na wzburzonym morzu, otoczoną groźnymi falami i błyskawicami, a mimo to utrzymującą się na powierzchni.
Dobrze znana jest też ewangeliczna scena uspokojenia przez Chrystusa burzy nad Jeziorem Tyberiadzkim. Gdy papiestwo przeniosło się do Awinionu, Giotto di Bondone, uwiecznił świętego Piotra na wstrząsanej nawałnicą barce, na mozaice zdobiącej bazylikę Świętego Piotra.
W czasie Wielkiego Postu święta Katarzyna ze Sieny ślubowała przychodzić każdego ranka modlić się pod tym obrazem. Pewnego dnia, 29 stycznia 1380 roku, mniej więcej w czasie nieszporów, Katarzyna mocno pogrążyła się w modlitwie, a Jezus zstąpił z mozaiki i wręczył jej stery uwiecznionej na mozaice barki – Kościoła. Ciężar przygniótł świętą tak mocno, że natychmiast padła nieprzytomna na ziemię. To była ostatnia wizyta przy tym wizerunku świętej Katarzyny, która wciąż zwracała się do papieża by kierował Łodzią Piotrową bez strachu.
Przez dwa tysiące lat swej historii, ta mistyczna Łódź dzielnie pokonywała kolejne burze i sztormy.
Podczas trzech pierwszych wieków Kościół był bezlitośnie prześladowany przez Imperium Rzymskie. W tym czasie między pontyfikatem Piotra a papieża Melchiadesa (współczesnego cesarzowi Konstantynowi), Kościołem władało trzydziestu trzech papieży. Wszyscy, za wyjątkiem dwóch, są dziś święci – zginęli bowiem jako męczennicy.
W 313 roku Konstantyn Wielki swą decyzją odmienił świat – gwarantując chrześcijanom i Kościołowi wolność, wyciągając ich z katakumb, kładąc tym samym podwaliny pod budowę nowego, chrześcijańskiego społeczeństwa. Ale to właśnie czwarty wiek po Chrystusie, wiek triumfu Kościoła, stał się także wiekiem straszliwego kryzysu Ariańskiego.
W piątym wieku, gdy upadło Cesarstwo Rzymskie, Kościół musiał sam stawić czoła inwazji – najpierw ze strony barbarzyńców, a później wyznawców islamu, który od ósmego wieku począł zalewać ziemie chrześcijańskie, takie jak Afryka i Azja Mniejsza, które to do dziś nie powróciły do prawdziwej wiary.
Między cesarzem Konstantynem a Karolem Wielkim było sześćdziesięciu dwóch papieży, wśród nich między innymi święty Leon Wielki, który pokonał „bicz Boży” Atyllę, święty Grzegorz Wielki walczący z Longobardami, święty Marcin wypędzony do Chersonezu, i święty Grzegorz III, żyjący w stanie ciągłego zagrożenia, gdy papieże prześladowani byli przez cesarzy bizantyjskich. Ale wśród papieży tego okresu znajdziemy też takich jak Liberiusz, Wigiliusz czy Honoriusz, których wiara była chwiejna – Honoriusz został nawet okrzyknięty heretykiem, przez swojego następcę, świętego Leona II.
Karol Wielki odrestaurował chrześcijańskie cesarstwo i podłożył fundamenty pod średniowieczną cywilizację chrześcijańską. Mimo to, ta epoka wiary nie była pozbawiona zła, takiego jak choćby symonia, moralna pobłażliwość wśród duchowieństwa, i buntów przeciwko władzy następców Piotra ze strony cesarzy i władców europejskich. Po śmierci Karola Wielkiego, między rokiem 882 a 1046, było czterdziestu pięciu papieży i anty-papieży, z których piętnastu zostało obalonych, czternastu uwięzionych, wygnanych lub zamordowanych. Średniowieczni papieże doświadczyli licznych walk i prześladowań, od świętego Paschalisa i świętego Leona IX aż do świętego Grzegorza VII, który został kanonizowany, ponieważ zmarł prześladowany na wygnaniu.
Średniowiecze osiągnęło swój szczyt podczas pontyfikatu Innocentego III, ale święta Lutgarda miała wizję, w której papież ten ukazał się jej pokryty płomieniami, mówiąc jej, że będzie musiał pozostać w czyśćcu aż do Sądu Ostatecznego, ze względu na trzy poważne błędy, których się dopuścił Święty Robert Bellarmin komentował: „Jeśli papież tak godny i szanowany przez wszystkich cierpi taki los, co stanie się z innymi duchownymi, zakonnikami i świeckimi, którzy plamią się z niewiernością?”. W XIV wieku, gdy papiestwo na siedemdziesiąt lat przeniesiono do Awinionu, nastąpił kryzys równie straszny, jak ten ariański: wielka schizma zachodnia, podział chrześcijaństwa między dwóch, a następnie trzech papieży.
Kolejne wieki przyniosły pozorny spokój – nastał okres humanizmu, który w rzeczywistości był przygotowaniem do nowej katastrofy – protestanckiej reformacji XVI wieku. Po raz kolejny Kościół zareagował energicznie, ale już w XVII i XVIII wieku po raz pierwszy herezja nie została zdecydowanie oddzielona od Kościoła, ale wkradła się w jego serce – chodzi o jansenizm.
Rewolucja francuska i Napoleon próbowali zniszczyć papiestwo, ale nie byli w stanie. Papieże Pius VI i Pius VII zostali wygnani z Rzymu i uwięzieni. Gdy ten pierwszy umierał w Valence, rada miasta informowała nawet, że oto pochowano ostatniego papieża w historii.
Od Bonifacego, ostatniego papieża średniowiecza, do Piusa XII, ostatniego papieża ery przedsoborowej, było 68 papieży, spośród których do tej pory kanonizowano tylko dwóch: Piusa V i Piusa X, a dwóch beatyfikowano: Innocentego XI i Piusa IX. Ich pontyfikaty przypadały na czasy wielkich burz – święty Pius V zwalczał protestantyzm i animował Ligę Świętą przeciwko islamowi, co skończyło się wielkim triumfem pod Lepanto. Błogosławiony Innocenty XI walczył z gallikanizmem i był architektem zwycięstwa pod Wiedniem. Błogosławiony Pius IX dzielnie stawiał opór rewolucji włoskiej, a święty Pius X walczył z nową herezją – modernizmem, stanowiącym syntezę wszystkich herezji, głęboko przenikającym Kościół przełomu XIX i XX stulecia.
Sobór Watykański II, zwołany przez Jana XXIII i kończony przez Pawła VI zaproponował otwarcie nowej ery pokoju i postępu w Kościele, ale okres posoborowy okazał się jednym z najbardziej dramatycznych okresów w jego dziejach. Benedykt XVI, używając metafory świętego Bazylego, porównał ten okres do bitwy morskiej, toczonej nocą na wzburzonym morzu. To właśnie wiek, w którym żyjemy.
Błyskawica, która uderzyła w bazylikę Świętego Piotra 11 lutego 2013 roku, w dniu w którym Benedykt XVI ogłosił swoją abdykację, stała się symbolem tej burzy, która wydaje się dziś przytłaczać Łódź Piotrową, ogarniając przy tym życie każdego syna i córki Kościoła.
Historia burz w Kościele jest historią prześladowań, którym ulegał, ale to także historia schizm i herezji, które od zarania osłabiały wewnętrzną jedność. A ataki z wewnątrz zawsze były bardziej niebezpieczne, niż ataki z zewnątrz. Najpoważniejsze z nich to kryzys ariański i wielka schizma zachodnia. W pierwszym przypadku lud katolicki nie wiedział, gdzie jest prawdziwa wiara – biskupi byli wszak podzieleni między arian, pół-arian, anty-arian, a i papieże nie wyrażali się dość jasno. To o tym okresie pisał święty Hieronim: „Świat cały wydał jęk zgrozy, stwierdzając, że jest ariański.”
W drugim przypadku, katolicy nie wiedzieli, kto był prawdziwym papieżem. Nikt nie zaprzeczał Prymatowi Piotrowemu, nie chodziło też o żadną herezję – ale było dwóch lub trzech papieży jednocześnie, a więc Kościół znalazł się w stanie podziału, określanego w języku teologicznym mianem schizmy.
Herezja modernizmu miała znacznie większy „potencjał kryzysowości”, niż dwa wymienione kryzysy, ale nie mogła rozwinąć się w całej swej zajadłości, gdyż na straży wiary stał Pius X. Modernizm zniknął nawet na kilka lat, by powrócić podczas Soboru Watykańskiego II. Sobór ten chciał być soborem duszpasterskim, ale ze względu na niejednoznaczny charakter jego tekstów, przyniósł katastrofalne skutki właśnie w sferze duszpasterskiej.
Obecny kryzys Kościoła wywodzi się bezpośrednio z Soboru Watykańskiego II i bierze swój początek w prymacie praktyki duszpasterskiej nad dogmatami.
Jan XXIII, przemawiając na otwarcie Soboru, potwierdził jego duszpasterski charakter, rozróżniając „depozyt i prawdy wiary” oraz „sposoby w jaki są one przekazywane”.
Wszystkie poprzednie sobory były soborami duszpasterskimi. Ale na Soborze Watykańskim II, duszpasterstwo było nie tylko naturalnym wyjaśnieniem dogmatycznej treści soboru i koniecznością dostosowania jej do czasów współczesnych, ale zostało podniesione do rangi alternatywy wobec dogmatów. Efektem była rewolucja w języku i mentalności oraz transformacja duszpasterstwa w nową doktrynę.
Wśród najwierniejszych zwolenników „ducha soboru” prym wiedzie kardynał Walter Kasper. To właśnie jemu papież powierzył wygłoszenie referatu wprowadzającego do dyskusji przed synodem na konsystorzu w roku 2014. Podstawą tego referatu była idea, według której nie należy zmieniać doktryny mówiącej o nierozerwalności małżeństwa, ale duszpasterskie podejście do rozwodników żyjących w nowym związku. Ta sama formuła została zresztą użyta przez kard. Kaspera w jego komentarzu do papieskiej adhortacji Amoris laetitia. Kardynał wyjaśnił, że „adhortacja nie zmienia nic w doktrynie kościelnej i prawie kanonicznym, ale zmienia wszystko”.
Kompasem pontyfikatu Franciszka a zarazem kluczem do odczytywania jego adhortacji, jest zasada konieczności zmian – nie w doktrynie, ale w samym „życiu Kościoła”. By podtrzymać bezzasadność doktryny, papież wydał więc 250-stronnicowy dokument, w którym prezentuje swoją teorię na temat prymatu duszpasterstwa. Wracając z Lesbos, 16 kwietnia 2016 roku, zasugerował dziennikarzom, by przeczytali treść prezentacji adhortacji, dokonanej przez kard. Schönborna, przypisując mu tym samym autentyczną interpretację tego tekstu. Kard. Schönborn określił dokument mianem „przede wszystkim wydarzenia językowego”.
Formuła ta nie jest nowa – była już bowiem używana przez jednego z współbraci Franciszka, jezuitę Johna O’Malleya z Georgetown University. W swej historii SWII, zdefiniował Sobór jako „wydarzenie językowe”, „nowy sposób wyrażania rzeczy”, oznaczający według jezuity „ostateczne zerwanie z poprzednimi soborami”. Pisząc o „wydarzeniu językowym” o. O’Malley wcale nie umniejsza roli Soboru, wręcz przeciwnie, podkreśla, że to „język zawiera w sobie nauczanie”. Jezuita rozumiał więc doskonale, że Sobór Watykański II, nazywający sam siebie duszpasterskim, zmieniał również nauczanie, gdyż „dyskursywny styl soboru był środkiem, ale środek ten jednocześnie przekazywał komunikat”.
Wybór takiego stylu języka, by komunikować się ze współczesnym światem, ujawnia pewien sposób bycia i myślenia – trzeba przyznać, że jest to zarówno gatunek literacki jak i duszpasterski styl Soboru Watykańskiego II. Wyraża to nie tylko organiczną jedność tego wydarzenia, ale też dającą się wywnioskować spójną doktrynę. O’Malley przypomina: „Styl jest ostatecznym wyrazem znaczenia, to jest nie tylko funkcja ozdobna, ale instrumentem hermeneutycznym par excellence”.
Ta rewolucja językowa nie polegała jedynie na zmianie znaczenia słów, ale również na pominięciu niektórych terminów i pojęć. Można podać wiele przykładów: twierdzenie, że piekło jest puste jest z pewnością propozycją lekkomyślną, jeśli nie heretycką. Ale pominięcie lub maksymalne ograniczenie wszelkich odniesień do piekła, ułatwia drogę do ogromnego błędu „pustego piekła”. Bo skoro nikt o piekle nie mówi, jest ono zupełnie ignorowane we wszelkich wystąpieniach, można wpaść na pomysł, że piekło wcale nie istnieje.
Franciszek nigdy nie zaprzeczył istnieniu piekła, ale w ciągu trzech ostatnich lat wspominał o nim tylko kilka razy, w dodatku w bardzo niewłaściwy sposób, a już stwierdzenie z Amoris laetitia, że „drogą Kościoła nie jest potępianie nikogo na wieki”, wydaje się być zaprzeczeniem wiecznego potępienia grzeszników. Czyż ta dwuznaczność nie ma tej samej wartości praktycznej, co teologiczne zaprzeczenie istnieniu piekła?
Tak więc nic się nie zmienia w doktrynie, ale wszystko zmienia się w praktyce. Ale jeśli nie chcemy zaprzeczyć zasadzie przyczynowości, na której oparta jest cała zachodnia nauka, trzeba przyznać, że każdy skutek ma przyczynę, oraz że każdy skutek może powodować kolejną konsekwencję. Zależność między przyczyna a skutkiem jest taka jak między teorią a działaniem, albo doktryną i praktyką. Wśród tych, którzy zrozumieli to bardzo dobrze jest dominikański biskup Oranu, Jean-Paul Vesco. W jednym z wywiadów powiedział bowiem, że adhortacja Franciszka nic nie zmienia w doktrynie Kościoła, tylko w stosunku do świata. Dzisiaj – podkreśla biskup Oranu – żaden spowiednik nie będzie mógł odmówić rozgrzeszenia tych, którzy są przekonani w swym sumieniu, że nieuregulowana sytuacja w której się znajdują, jest najlepszą z możliwych. Tak więc okoliczności i sytuacja, według tej nowej moralności, rozpuszczają koncepcję wewnętrznego zła oraz publicznego i trwałego grzechu.
Jeśli księża przestaną wspominać o grzechu publicznym i zachęcać cudzołożników do włączania się we wspólnoty chrześcijańskie, nie wyłączając ich dostępu do sakramentów, wówczas – wraz z praktyką duszpasterską – zmianie powinna ulec również doktryna. Regułą w Kościele było bowiem, że „rozwiedzeni, żyjący w nowych związkach, mieszkający razem, nie mogą otrzymywać Eucharystii”. Amoris laetitia stawia się w opozycji do tej prawdy, gdy ustanawia, że „rozwiedzeni, żyjący w nowych związkach, w niektórych przypadkach mogą przystępować do Komunii Świętej”.
Zmiana następuje więc nie tylko de facto, ale co do zasady. Jeden pojedynczy przypadek w praktyce wystarcza, by zmienić zasadę. Jak więc można zaprzeczać, że rewolucja w praktyce to również rewolucja w doktrynie? A nawet, jeśli nic się nie zmieniło w doktrynie, wiemy dobrze, co zmieni się w praktyce: wzrośnie liczba przyjętych świętokradczo Komunii, wzrośnie liczba nieważnych spowiedzi, wzrośnie liczba grzechów popełnionych przeciwko szóstemu i dziewiątemu przykazaniu, wzrośnie wreszcie liczba dusz, które pójdą do piekła. A wszystko to stanie się nie mimo, ale z powodu publikacji Amoris laetitia.
Matka Boża w Fatimie ukazała trzem pastuszkom przerażającą wizję piekła, do którego najwięcej dusz trafia przez grzech przeciwko czystości. Kto by się spodziewał, że do i tak ogromnej liczby grzechów popełnianych przeciw czystości zostanie kiedyś dodany rozpad małżeństwa cywilnego? Kto mógł się spodziewać, że warunek ten, będzie wspierany przez papieską adhortację? Tak się jednak stało. Nie można udawać, że tego nie dostrzegamy.
Kościół ma praktyczny cel: zbawienie dusz. W jaki sposób dusze mogą stać się zgubione? Poprzez uleganie przekonaniu do życia według zdeformowanych praw Ewangelii.
Po Zmartwychwstaniu Jezus ukazał się uczniom. Dał im misję chrztu w imię Trójcy Przenajświętszej, Ojca, Syna, Ducha Świętego, aby uczyć i przestrzegać jego przykazań, bez naruszania któregokolwiek (docentes eos, servare omnia). „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16).
Zadaniem kapłanów jest uczyć i przestrzegać prawa, a nie zaprzestawanie stosowania go i szukania wyjątków, które je naruszają. Kto wierzy, ale zaprzecza wierze, będzie potępiony, jak mówi święty Paweł: „Twierdzą, że znają Boga, uczynkami zaś temu przeczą, będąc ludźmi obrzydliwymi, zbuntowanymi i niezdolnymi do żadnego dobrego czynu” (Tt, 1,16).
Aby wyrazić negatywną opinię o Amoris laetitia nie trzeba studiować teologii – wystarczy bowiem sensus fideiwynikający z chrztu i bierzmowania. To zmysł wiary prowadzi nas, poprzez ponadnaturalne instynkty, do odrzucenia tego dokumentu pozostawiając jednocześnie sporządzenie adekwatnych odpowiedzi teologicznych teologom.
Między herezją a ortodoksją istnieje wiele możliwych odcieni. Herezja jest bowiem otwartym, formalnym, uporczywym sprzeciwem wobec prawd wiary. Istnieją jednak także propozycje doktrynalne, które choć nie są jawnie heretyckie, są piętnowane przez Kościół, gdyż stoją w kontraście wobec doktryny katolickiej. Sprzeciw wobec prawdy może bowiem być stopniowalny – w zależności od tego, czy jest bezpośredni lub pośredni, natychmiastowy czy odległy, otwarty albo ukryty i tak dalej. „Teologiczne napiętnowanie” ukazuje negatywny stosunek Kościoła to danej wypowiedzi, opinii czy teorii teologicznej. Odnosi się to do treści doktrynalnej: czy coś jest twierdzeniem heretyckim, czy bliskim herezji, czy „pachnie” herezją, czy jest „błędna w wierze” itp. Takie propozycje bywają potępiane jako przewrotne, szkodliwe, skandaliczne, niebezpieczne. We wszystkich tego typu przypadkach w omawianym stwierdzeniu brak katolickiej prawdy, integralności doktrynalnej, lub jest ono wyrażone w niewłaściwy sposób.
W jednej ze swoich refleksji, w dniu 16 kwietnia 2016 roku, ojciec Jean-Michel Gleize, odnosi się do punktu 299Amoris Laetitia, zgodnie z którym „osoby ochrzczone, które się rozwiodły i zawarły ponowny związek cywilny, powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia” i komentuje: „jeśli w różny sposób to dlaczego nie poprzez dopuszczenie ich do Komunii eucharystycznej? Jeśli nie można dziś powiedzieć, że osoby rozwiedzione i żyjące w nowych związkach żyją w stanie grzechu śmiertelnego, dlaczego ich przystąpienie do Komunii miałoby być zgorszeniem? Dlaczego więc odmawiać im prawa do Komunii? Adhortacja Franciszka zmierza w tym właśnie kierunku. Staje się zatem okazją do duchowego upadku całego Kościoła, a więc tym, co teologowie nazywają „zgorszeniem” w pełnym tego słowa znaczeniu. Zgorszenie to jest konsekwencją praktycznej relatywizacji prawdy wiary katolickiej, prawdy o nierozerwalności sakramentu małżeństwa.
Amoris leatitia jest więc dokumentem skandalicznym, mogącym doprowadzić do katastrofalnych skutków dla dusz.
Nie chodzi tu o brak szacunku dla papieża, a tym bardziej o negowanie prymatu Piotra. W tym kontekście powinniśmy być wyjątkowo wdzięczni bł. Piusowi IX, za ustanowienie podczas Soboru Watykańskiego Pierwszego dwóch dogmatów – właśnie dogmatu o prymacie Rzymu i dogmatu o nieomylności papieskiej.
Prymat świętego Piotra oraz jego nieomylności stanowią fundament, na którym Chrystus ustanowił swój Kościół i na którym będzie on trwał aż do końca czasów. Prymat został przyznany Piotrowi, Księciu Apostołów, po Zmartwychwstaniu i był uznawany przez Kościół pierwotny nie jako przywilej osobisty i przemijający, ale trwały i istotny element konstytuujący Kościół Boży.
Nie ma na ziemi władzy wyższej, niż władza papieska, z tego powodu, że nie ma wyższej ludzkiej instancji i ważniejszej misji na ziemi. Jaka to misja? To utwierdzanie braci w wierze, otwieranie nieba dla dusz, pasienie jagniąt i owiec należących do Chrystusa, najwyższego Pasterza. W skrócie – zarządzanie Kościołem.
Bo papież jest przecież tym, który rządzi Kościołem. Misja ta jest mu powierzona ponieważ jest następcą Piotra, któremu to misję tą powierzył sam Chrystus. A była to misja wykraczająca poza osobę Piotra, kontynuowana przez jego następców.
Papież nie jest następcą Chrystusa, ale właśnie Piotra – nie w sposób bezpośredni, ale poprzez sukcesję apostolską, która na przestrzeni wieków, przywiązuje go do Piotra, pierwszego wikariusza Chrystusa.
Wikariusz Chrystusa jest biskupem Rzymu, ponieważ Rzym nie jest tylko miastem lub diecezją jak każda inna – ma uniwersalne powołanie. Następcy Piotra są biskupami Rzymu, ponieważ na Boże wezwanie to właśnie tam przybył Piotr, w tym miejscu zmarł, otwierając dla biskupów Rzymu uzasadnioną i nieprzerwaną sukcesję prymatu.
Wszyscy biskupi posiadają pełnię kapłaństwa, a papież nie jest w tym lepszy niż inni biskupi. Jednak tylko on sprawuje najwyższą jurysdykcję – pełną i nieograniczoną władzę nad innymi biskupami.
Pierwszy Sobór Watykański ustalił jako dogmat wiary właśnie ten prymat papieża nad biskupami. Ale w 1870 roku ogłoszono również dogmat o nieomylności papieskiego Magisterium, w konkretnych warunkach. Nieomylność jest bowiem nadprzyrodzonym przywilejem, dzięki któremu papież nie może zbłądzić w wyznawaniu i definiowaniu objawionej doktryny – dzięki specjalnej asystencji Ducha Świętego. Ale papież, który nie jest nieomylny w rządzeniu Kościołem, może być nieomylny w swym nauczaniu.
Papież nie zawsze jest nieomylny. Musi chcieć być nieomylny, to znaczy chcieć wypowiedzieć się nieomylnie, respektując przy tym pewne ustalone zasady. Warunki nieomylności zostały bowiem zapisane w konstytucjiPastor aeternus: papież musi wypowiadać się jako osoba publiczna, ex cathedra, z zamiarem zdefiniowania prawdy wiary i moralności oraz egzekwowania go jako obowiązkowego do wyznawania przez wszystkich wiernych.
Jeśli warunki te nie zostają spełnione, to nie znaczy, że papież jest w błędzie. Jednak gdy papież nie jest nieomylny, może błądzić w rządzeniu i nauczaniu. Tzw. nadzwyczajne Magisterium, wygłaszane es cathedra przez papieża, zawsze jest bowiem nieomylne. Przykładem są dogmaty o Niepokalanym poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. Ale nieomylne może także być nieomylne, gdy powtarza prawdy wiary i moralności przez lata nauczane przez Kościół.
Tak jest w przypadku encykliki Humane Vitae, nieomylnej per se, bo, choć nie jest to akt ex cathedra, jest nieomylny, bo potwierdzony przez Tradycję – a to oznacza, że jego powstanie (aktu) było wspierane przez Ducha Świętego.
Duch Święty wspiera kardynałów podczas konklawe, a potem pomaga wybranemu na papieża. Jednak, jak uczy historia, wybrani mogą być też niegodni papieże, którzy w życiu prywatnym ciężko grzeszyli, a także papieże, błądzący w zarządzaniu Kościołem i nauczaniu – nie musi nas to jednak gorszyć. Nawet bowiem jeśli Opatrzność pozwala na wybór złego papieża, dzieje się to dla wyższych celów, które zostaną wyjaśnione dopiero u kresu czasów. Duch Święty wie przecież, jak wyprowadzić dobro ze zła.
Zbawienie rodzi się z tajemniczego spotkania ludzkiej woli i Bożej łaski. Ci, którzy uważają, że w życiu człowieka wystarczającym jest fakt, że Duch Święty działa, a nie biorą pod uwagę współpracy wolnej woli człowieka, przechodzą na pozycje luterańskie lub kalwińskie. Ci zaś, którzy uważają, że papież nie może się mylić, bo jest nieomylny, popełniają ten sam kalwiński błąd.
Papolatria jest grzechem, ponieważ zmienia Piotra w Chrystusa. Przez przypisanie każdemu czynowi i słowu papieża doskonałości i nieomylności ubóstwia się go, a to nie ma nic wspólnego z czcią, którą rzeczywiście jesteśmy mu winni. Nabożeństwo do papieża, tak jak do Matki Bożej, jest jednym z filarów duchowości katolickiej. Jednak duchowość musi posiadać podstawę teologiczną – a nawet, co możne nawet powinno być wymienione jako pierwsze, racjonalną. By czcić papieża musimy bowiem wiedzieć kim jest, a kim nie jest.
A papież nie jest przecież, w przeciwieństwie do Jezusa Chrystusa, Bogiem i człowiekiem jednocześnie. Nie ma w nim boskości. Nie ma dwóch natur w jednej osobie – ma tylko jedną naturę, jedną osobę – ludzką. Nosi w sobie brzemię grzechu pierworodnego, które nie znika wraz z wyborem na Stolicę Piotrową. Może grzeszyć i być zły, jak wszyscy ludzie, ale jego grzechy i błędy są poważniejsze, niż innych – nie tylko ze względu na konsekwencje, jakie mogą nieść, ale także dlatego, że każdy jego czyn który nie koresponduje z Bożą łaską jest poważniejszy, gdyż jemu tej łaski Duch Święty ofiarowuje więcej.
Jednak, oprócz prymatu rzymskiego i nieomylności papieskiej, jest jeszcze trzecia prawda wiary, która, choć nie uznana jeszcze za taki oficjalnie, może uchodzić za dogmat – to nieomylność Kościoła. Jest ona potwierdzona przez samego Chrystusa, gdy mówi: „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 18).
Co bowiem oznacza kościelna wolność od błędu? Nie oznacza wcale, że Kościół nie może popełnić błędów. Oznacza, jak wyjaśniają teologowie, że Kościół dotrwa do końca świata identyczny jak na początku – bez zmieniania tego, co Chrystus mu podarował.
Wolność od błędu jest nadprzyrodzoną właściwością Kościoła, co oznacza, że nie tylko nie znika ona, ale i się nie zmienia. Pozostaje dokładnie taka, jaką ustanowił Chrystus, aż do końca świata. Kościół zawsze utrzyma swe cechy – charakter, nauczanie, jedność w wierze, monarchiczność i hierarchiczność formy, organizację, uniwersalność. Dekret świętego Piusa X „Lamentabili sane exitu” w punkcie 53. potępił pomysły modernistów, zgodnie z którymi „organiczny ustrój Kościoła podlega zmianie, a społeczność chrześcijańska, podobnie jak społeczność ludzka, podlega ciągłej ewolucji”.
Kościół jest niezniszczalny, a jednak – jako tworzony przez ludzi – może popełniać błędy. Może się to zdarzyć, gdy instytucja jest mylona z ludźmi, którzy ją reprezentują. Siła papiestwa nie pochodzi od świętości Piotra, tak jak zdrada Piotra nie oznacza słabości papiestwa, ponieważ to do papieża, osoby publicznej, a nie prywatnego Piotra powiedział Jezus: „Ty jesteś Piotr, i na tej skale zbuduje Kościół mój”.
Papież to nie jest Jorge Bergoglio, nie jest też Josephem Ratzingerem, ale przede wszystkim, jak uczy Katechizm, jest następcą Piotra i Wikariuszem Chrystusa na ziemi. To nie odbiera niczego wielkości i nieomylności Kościoła, ale nie znaczy też, że jego pasterze, nawet najwyżsi, pozostają bez skazy, w kontekście ich życia osobistego czy wykonywanej misji.
Kiedy Jezus obiecuje, że bramy piekielne go nie przemogą, nie obiecuje, że nie będzie żadnych ataków na Kościół – pozwala nam raczej dostrzec istnienie zaciętej walki. Nie będzie w tej walce przerw, ale nie skończy się ona też porażką. Kościół zatriumfuje.
Głównym wytworem piekła jest herezja. A herezja nie będzie dominować nad wiarą Kościoła.
Dogmat o nieomylności Kościoła odsyła nas do dwóch prawd: po pierwsze, że Kościół żyje pośród konfliktów i jest podatny na ataki, a po drugie, że pokona on swych wrogów i podbije historię. Jednak nie ma zwycięstwa bez walki, i to jest prawda, która nas bezpośrednio dotyczy, dotyka naszego życia jako synów i córek Kościoła.
Zdanie „bramy piekielne go nie przemogą” jest takie samo, jak „na koniec moje niepokalane serce zatriumfuje”, wypowiedziane przez Matkę Bożą w Fatimie – dziewięćdziesiątą dziewiątą rocznicę wypowiedzenia tego zdania obchodzimy w tym roku.
A 3 stycznia 1944 roku Matka Boża skierowała do Łucji prorocze słowa, gdy ta modliła się przed tabernakulum: (siostra Łucja relacjonuje) „poczułam ducha wylanego przez tajemnicze Światło, którym jest Bóg i w Nim ujrzałam i usłyszałam: grot włóczni jako strzelający płomień, który trafia w oś Ziemi. Ziemia się trzęsie: góry, miasta, wioski i osiedla wraz z mieszkańcami zostają pogrzebane. Morze, rzeki i chmury wychodzą ze swych brzegów rozlewając się, zalewając i porywając w wir domy i ludzi w ilości nieprzeliczonej, to jest oczyszczenie świata z grzechu, w którym jest zanurzony. Nienawiść, ambicja prowadzą do niszczycielskiej wojny! Następnie poczułam w duchu, pośród przyspieszonego rytmu serca, w duchu echo cichego głosu mówiącego: w czasie jedna wiara, jeden chrzest, jeden Kościół, Święty, Katolicki, Apostolski – w wieczności, Niebo!”.
Jedna wiara, jeden chrzest, jeden Kościół, Święty, Katolicki, Apostolski – słowa siostry Łucji są takie same jak papieża Bonifacego VIII w jego bulli Unam Sanctam, w której pod koniec średniowiecza, powtórzył wyjątkowości Kościoła w dziele odkupienia: „Przymuszani wiarą, zobowiązani jesteśmy wierzyć i utrzymywać, że jest jeden święty, katolicki i apostolski Kościół. I stanowczo wierzymy oraz wyznajemy, że poza nim nie ma zbawienia ani odpuszczenia grzechów (…) w nim jest jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest”.
A ostateczny okrzyk siostry Łucji: Niebo! wydaje się oddawać dramatyczny wybór między Niebem, miejscem osiągnięcia wiecznego szczęścia duszy, i piekłem – gdzie dusze wiecznie cierpią.
Kościół nie otwiera bram piekła, ale bramy Niebios.
Kościół to nie tylko papież i biskupi, ale wszyscy wierni – księża, zakonnice, zakonnicy, świeccy. Boża pomoc jest atrybutem Kościoła do końca świata i będzie uniemożliwiać zagubienie czy osłabienie. Oznacza to, że Kościół może mieć w swej historii chwile dezorientacji i dezercji, ale jako całość, nigdy nie poprowadzi wiernych na zatracenie.
Jezus po zmartwychwstaniu, pojawia się po raz drugi na Jeziorze Tyberiadzkim i mówi do Apostołów: „Uczcie się zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Słowa te nie tylko potwierdzają, że Kościół jest niezniszczalny, ale również przypominają nam, że Chrystus nie daje nam niewykonalnych praw. Jest z nami każdego dnia, w każdej sytuacji i okolicznościach – praktykowanie Jego prawa nie jest niemożliwe, ponieważ wszystko jest możliwe przy pomocy łaski Bożej. To jest to, czego oczekiwalibyśmy od papieża – aby przypomniał nam o tym co nas utwierdza w wierze.
Nigdy tak bardzo jak dziś nie pragnęliśmy bezpiecznego schronienia, światła skierowanego prosto do nas, Skały, na której moglibyśmy się oprzeć. Tą skałą może być tylko Piotr. Piotr – nie Szymon. Od Piotra oczekujemy treści, sensu i stałości. Ludzie, nawet najdoskonalsi, przemijają. Ale pozostają zasady, a wśród nich ta podtrzymująca wszystkie pozostałe – zasada prymatu Piotra. Doskonale wiemy, że tylko ten najwyższy i uroczysty głos może przynieść kres procesowi demontażu Kościoła – głos Biskupa Rzymu, jedynego, któremu została przyznana możliwość definiowana słów Chrystusa, nieomylnego rzecznika wiary. Ale wiemy też, że papież może się do wspomnianego demontażu przyczynić, popadając nawet w herezję. A w tym wypadku sumienie zmusza nas, byśmy go powstrzymali.
Amoris laetitia przypisuje sumieniu podstawowe i wyjątkowe miejsce w ocenie działań moralnych (§ 303). Uwalnia sumienie od obiektywizmu moralności, podczas gdy to na moralności, wierze i rozumie opieramy nasze wybory. Światło wiary, jak i rozumu jest dla nas zewnętrzne – oświetla serca i sumienia każdego ochrzczonego, a sumienie jest przecież niczym innym jak głosem prawdy w naszej duszy. Z tego też powodu, nasza nieograniczona miłość do papieża, nigdy nie może skłonić nas do czynienia czegokolwiek wbrew naszemu sumieniu.
W dniu zmartwychwstania będziemy sami przed Bogiem – z naszym sumieniem, a bez papieży i biskupów, rodziny i przyjaciół, bez możliwości okłamywania siebie i innych, a spojrzenie Boga przeniknie i oświetli nasze sumienie niczym błyskawica. Ci, którzy podążą za głosem własnego sumienia, posiadając czyste intencje i obiektywne dane na temat wiary i rozumu jako kryterium oceny, nie będą się mylić – Bóg oświetli ich drogi, właśnie z pomocą łaski wiary i podtrzymującego ją rozumu. Nie możemy zrobić niczego co wykracza przeciwko wierze i rozumowi, nic co jest w jakikolwiek sposób sprzeczne z wiarą, niejasne, niejednoznaczne, gdyż Bóg taki nie jest. Jest zrozumiały i prosty.
Kościelna barka wydaje się już jakby pochłonięta przez fale, wydaje nam się też, że Pan nasz śpi, tak jak to było podczas burzy na jeziorze Tyberiadzkim. Zwróćmy się więc do niego, mówiąc: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?” (Ps 44,24).
Być może to właśnie był apel świętej Katarzyny ze Sieny, gdy wpatrywała się w mozaikę Giotta w 1380 roku. Może nie jest więc przypadkiem, że w tym roku tradycyjna godzina adoracji Najświętszego Sakramentu dla uczestników Marszu dla Życia odbywa się w bazylice Santa Maria sopra Minerva, gdzie pod głównym ołtarzem spoczywa ciało świętej Katarzyny?
W tej godzinie adoracji prosiliśmy Boga nie tylko o błogosławieństwo dla tegorocznego Marszu dla życia, ale również dla Świętej Matki Kościoła, gorąco prosząc Go słowami: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Ocknij się!”.
Roberto de Mattei
Przemówienie z rzymskiego Forum dla życia, z 6 maja 2016 r.
źródło: www.pch24.pl