Bóg i Jego religia – niebezpieczne urojenie
Wydawało się, że przynajmniej dla osób krytycznych wobec wszelkich publicystycznych tez, dla ludzi wykształconych i zaprawionych w myśleniu samodzielnym, konflikt pomiędzy wiedzą a wiarą nie da się sprowadzić do poziomu demagogicznej awantury. Złożoność tej problematyki skłania bowiem do refleksji nad metodologią nauki, wymaga poszukiwania odpowiedzi w przestrzeniach interdyscyplinarnych i znajomości zarówno nauk przyrodniczych jak i humanistycznych. To zaś narzuca raczej konieczność rzetelnych badań i skupionej lektury niż szukania łatwych rozwiązań czy wręcz ideologicznych tez.
Niestety popularność i szybkie wyczerpanie nakładu polskiego wydania najnowszej książki brytyjskiego biologa – Richarda Dawkinsa Bóg urojony, a także jej pełna zachwytów promocja w prasie i mediach, wydają się potwierdzać tezę, iż łatwiej dziś o spektakularne „medialne sprzedanie” bzdurnych i pełnych myślowych skrótów twierdzeń, niż o uczciwą debatę nawet na najbardziej trudne i kontrowersyjne tematy. Bo istnienie, bądź nie istnienie Boga jest niewątpliwie takim tematem. Problematyka dotycząca Boga wciąż, mimo sekularnych tendencji współczesnej kultury, budzi żywe zainteresowanie. Czy obecność Boga można udowodnić? Czy „Bóg” jest pojęciem tylko z języka religijnego, czy też może mieć swoje miejsce we współczesnym dyskursie naukowym? Odpowiedzi na takie pytania są wciąż interesujące, dając szansę na spotkanie nauki i wiary, otwierając jednocześnie przestrzeń fascynującej debaty. Niestety tej debaty nie ma, gdy zainteresowani rozważaniami Dawkinsa, sięgamy po jego najnowszą książkę. Napotykamy raczej na inwektywy, żarty, anegdoty, ale przede wszystkim logiczno-definicyjny mętlik charakteryzujący wywody autora.
Z tego powodu bardzo trudno jest analitycznie zrecenzować i ocenić tę książkę. Mimo bowiem zgrabnie wyglądającego spisu treści, panuje w niej logiczny bałagan i przemieszane są przeróżne wątki – osobiste, publicystyczne, historyczne, merytoryczne, a nawet ideologiczne. Mimo jednak tych trudności (które dla osoby o krytycznym umyśle są naprawdę ogromną przeszkodą, deprecjonując to co jest najbardziej piękne w książkach – spotkanie z tekstem) należy prześledzić sposób myślenia brytyjskiego biologa, zapewniającego już we wstępie: każdy człowiek, który uważa się za osobę religijną, przeczytawszy pilnie tę książkę, „od deski do deski”, stanie się ateistą. Mocno indoktrynowany teista – ma „absolutny zakaz sięgania po tę książkę, jako będącą nieodwołalnie dziełem Szatana”. Mimo tego autor ufa, iż i wśród wierzących nie brak jednostek o otwartych umysłach, nie dość zindoktrynowanych, i na tyle inteligentnych, że porzucą religijny nałóg, sięgną po to działo, przeczytają i wykrzykną – nie wiedziałem, że można![1]
Tandetność transcendentnego zachwytu
Zachęcony takim wstępem podjąłem się więc tej fascynującej lektury już na początku przekonywany, że „jeśli jedna osoba ma urojenia, mówimy o chorobie psychicznej. Gdy wielu ludzi ma urojenia, nazywa się to Religią.”[2]
Dlaczego? Ponieważ religia często przeżywana jest przez ludzi pozaracjonalnie, jako rodzaj ukojenia, mocy dającej spokój, wyciszenie, uświadomienie sobie nadprzyrodzonej siły, która spaja Wszechświat i go porządkuje. Religia i związane z nią emocje dają nam zatem urojone poczucie bezpieczeństwa sprawiając, że możemy czuć się jak dziecko, które śpiąc w ciemnym pokoju w nocy wie, iż mama i tata są tuż obok. Na taką rolę religii Dawkins się zgadza, co więcej widzi nawet w społecznościach ludzkich potrzebę para-sakramentów, para-ceremonii, które zaspokoiłyby takie ludzkie wewnętrzne pragnienia i tęsknoty.[3]
Jednak źródła takich „urojonych idei” są już znacznie bardziej niebezpieczne. Wynikają one bowiem z bardzo rozpowszechnionej (nawet, o zgrozo, wśród ludzi wykształconych) quasi-mistycznej postawy i stosunku do przyrody i Wszechświata. To rodzaj „transcendentnego zachwytu”, który wprowadza w zagadnienia religijne, daje wrażenia boskości, mistycyzmu i nadprzyrodzoności.[4] Ten „sposób” odkrycia Boga dla autora jest jednoznacznie fałszywy. Nie należy dać się nabrać na takie mistyczne odruchy, mistyczne tęsknoty wywołane rozgwieżdżonym niebem, wspaniałością przyrody, nieopisanym pięknem świata. To wywołać może intuicję Boga, którego definicja w tym wypadku staje się niezwykle szeroka i elastyczna – Bóg to absolut, Bóg to wszechświat, Bóg to nasza lepsza natura. Siła niepojęta i nieogarnięta, która czuwa na nami. Dawkins określa taką transcendentalną skłonność jako rodzaj panteistycznego zachwytu nad Wszechświatem, który oczywiście niczego nie dowodzi.[5] Uznawać bowiem na tej podstawie, że istnieje Bóg, jest daleko posuniętą naiwnością. Wszechświat swoim ogromem i tajemniczością wywołuje u człowieka odczucie znikomości. Nie należy jednak tego utożsamiać z religią czy mistycyzmem – „jestem głęboko wierzącym ateistą, jest to poniekąd zupełnie nowy rodzaj religii.”[6] – tak wyznał Albert Einstein – argumentując swój podniosły stosunek do przyrody i jej praw.
Cytując wypowiedzi genialnego fizyka, Dawkins pragnie uzasadnić postawioną tezę – jeśli ktoś jest człowiekiem wykształconym i inteligentnym, to mimo transcendentnych zachwytów i uniesień, hipoteza Boga i religii, jawi mu się w sposób oczywisty jako niesprawdzalne i zupełnie niepotrzebne urojenie. Żeby ośmieszyć tak uzasadniane stanowisko teistyczne Dawkins cytuje list przewodniczącego towarzystwa historycznego z New Jersey do Alberta Einsteina, w którym pisze on:
„Szanujemy pańską wiedzę, doktorze Einstein, lecz jest jedna rzecz, której najwyraźniej Pan nie pojął – Bóg jest duchem i nie sposób wykryć go za pomocą mikroskopu czy teleskopu, podobnie jak nie odnajdziemy ludzkich myśli bądź emocji badając ludzki mózg.”[7]
Dawkins komentuje: „cóż za przerażająca szczerość! Zdanie w zdanie ocieka wręcz moralnym i intelektualnym tchórzostwem.” Autor nie odpowiada jednak na argument, który w cytowanej odpowiedzi jest kluczowy, a w dalszej części książki pojawia się kilkakrotnie: czy nauki szczegółowe mogą za pomocą metodologii i narzędzi przyrodniczych (doświadczenia empiryczne, język fizyki i język matematyczny) odpowiedzieć na pytania i zagadnienia przynależące do czystej spekulacji filozoficznej? Czy zdanie „Bóg jest/Boga nie ma” ma charakter przyrodniczo-fizykalny? Stosując jaką metodę empiryczną należy na takie pytanie znaleźć odpowiedź?
Nie rozróżniając porządków dyskursu naukowego Dawkins popełnia jeden z podstawowych błędów. Myli bowiem i miesza płaszczyzny wiedzy i wiary.[8] Zapomina o starej zasadzie metodologicznej – albo się wie, albo się wierzy, nie można, i odkrył to już św. Tomasz w XIII wieku, mieć o tej samej rzeczy pod tym samym względem i wiedzy i wiary jednocześnie.[9]
Definicje czy dysymulacje?
W każdej książce snującej jakieś, nawet popularnonaukowe, rozważania konieczny jest pewien definicyjny porządek. W dociekaniach angielskiego biologa, również oczekujemy precyzyjnego określenia pewnych kluczowych terminów. Jakie są najważniejsze pojęcia tej książki? Oczywiście – Bóg, dowód, religia. I tu spotyka nas srogi zawód. Z precyzyjnymi definicjami autor albo ma problem, albo świadomie ich unika, by rozciągnąć szersze pole dla publicystyki niż nauki. Samego Boga Dawkins definiuje dość specyficznie:
„istota nadludzka, nadnaturalna inteligencja, która w zamierzony sposób zaprojektowała i stworzyła wszechświat i wszystko co w nim istnieje, w tym również nas. […] Dla zwięzłości wszelkiego typu bóstwa, obojętne czy poli czy monoteistyczne, określać będę mianem Boga.”[10]
Widać tu szczególną dbałość pojęciową, to definicyjny wzór ustalania i uszczegółowiania. Wydaje się jednak, iż jest to działanie zamierzone, bo wszelkie próby przekonania czytelnika, że Boga nie ma, lub kpiny z pojęcia Boga, przy bliższej analizie wykładają się właśnie na błędnym zdefiniowaniu tej kategorii. Mętlik i brak precyzji pojęciowej sprawia, że można pod pojęcie Boga podłożyć różnego rodzaju antropomorficzne wyobrażenia i żonglować tym w trakcie argumentacji. Należy jednak zaznaczyć, że w swoich analizach Dawkins specyficznie, ale precyzyjnie definiuje deizm:
„Bóg deistów to fizyk, który kończy wszelką fizykę, to alfa i omega matematyków, apoteoza konstruktorów. To nadinżynier, który ustanowił prawa i stałe fizyczne nastroił je z niebywałą precyzją i niewyobrażalną świadomością przyszłych zdarzeń, zainicjował eksplozję, którą dziś nazywamy Wielkim Wybuchem, po czym przeszedł na emeryturę i od tego czasu nie dał o sobie znaku życia.”[11]
Kolejne próby czy sposoby określania Boga pojawiają się, kiedy autor krytykuje metafizyczne i scholastyczne sposoby dociekania istnienia Boga. Wedle autora musi On podlegać regresom i zmianom. Jaśniej będzie to widać przy poniższym omawianiu tych kwestii.
W całej książce nie ma także wyjaśnienia pojęciowej różnicy pomiędzy dowodem, argumentem, drogą, przekonaniem, intuicją, co w rozważaniach nad zasadnością przekonywania o istnieniu, bądź nie, czegokolwiek, wydaje się absolutnie niezbędne.
Nie znajdziemy też w książce definicji religii, już nawet nie jako zjawiska o charakterze nadprzyrodzonym, ale chociażby kulturowym. Dawkins przyznaje bowiem, że nie rozumie socjologicznego zjawiska religii. Nie widzi w nim sensu i dlatego jego powszechność budzi w nim żywe zdziwienie. Próbuje wyjaśnić empiryczny fakt ludzkiej religijności ewolucyjnie (widać inaczej nie potrafi) jako „nieszczęśliwy produkt uboczny jakieś psychologicznej skłonności” (s. 240). Przyczyną bliższą zjawiska jest niewątpliwie tradycyjne wychowanie, klimat religijny, wszechobecny w języku i kulturze, indoktrynacja religijna czyniona wobec dzieci przez rodziców (s. 245; 254). Tylko tak potrafi opisać rolę religijności i jej funkcję, w kierującej się „logiką ewolucyjną” przyrodzie, nie widzi jednak właściwego przyrodniczego wyjaśnienia samego faktu wiary w Boga. Ale co gorsza, nie wyjaśnia również swojego stanowiska. Jeśli „gen jest samolubny” – jak przekonuje brytyjski biolog – to dąży do przetrwania i przekazania materiału genetycznego w sposób jak najbardziej oszczędny. Jeśli zaś w ewolucjonizmie wygrywają silniejsi, szybsi, sprytniejsi, lepiej przystosowani, to czemu w świecie ludzi (również za sprawą religii) pojawia się tyle altruizmu, miłosierdzia, bezinteresownego, wręcz heroicznego dobra, niewytłumaczalnego jedynie kulturowymi czy tradycyjnymi odruchami?
Zamiast więc chociażby socjologicznej próby zdefiniowania, co rozumie się pod pojęciem religii, mamy kpiny autora z tezy o wysłuchiwaniu modlitw i różnorakich cudach, których nie można wytłumaczyć racjonalnie, a które różnym ludziom się zdarzają. Ironizuje, przywołując ludzkie intencje modlitewne – miejsce na parkingu, wyniki w nauce i sporcie, a także przypominając „Wielki eksperyment modlitewny” (s.98-104), który dla każdego rozumnego człowieka, do początku, już w swojej istocie, pozostaje absurdalny.
Autor zatem charakteryzuje samo zjawisko wiary wychwytując takie właśnie przykłady emocjonalnej i religijnej niedojrzałości. Wyklucza zatem pozytywne przejawy religijności i wiary w Boga, decydując się na podanie przykładów i postaci skrajnie fanatycznych i ideologicznych – Ted Haggard, Jerry Falwell, Pat Robertson, Osama bin Laden (sic!), ajatollah Chomeini. Czy ci ludzie są jednak przykładami osób religijnych, czy religia, a nie polityka czy choroba psychiczna, bądź egoizm dominują w ich postawach i sposobie życia? Tego autor nawet nie próbuje pobieżnie rozsądzić, przekonując, że za ich dramatycznymi, a często zbrodniczymi działaniami, stoi czysta inspiracja religijna.
Niewygodne pytania i badania
Książka ma przekonać czytelnika o nieistnieniu Boga i służy obaleniu wszystkich prób argumentowania bądź dowodzenia istnienia istoty nadprzyrodzonej, stwórcy i rządcy świata. A jednak w kilku jej miejscach pojawia się wyrażone (kantowskie z idei) przekonanie, że nie tylko nie można dowieść istnienia Boga, ale także nie można dowieść jego nieistnienia. Uzasadnienie i dowodliwość tych tez jest niemożliwa, wymykają się one bowiem przyrodniczym interpretacjom. Nauka nie może za pomocą akceptowalnych przez siebie metod rozsądzić kwestii istnienie bądź nieistnienia „czegoś”, co nazywamy Bogiem. Naukowcom pod rygorem metodologicznej poprawności nie można się na ten temat wypowiadać.
„Największą tajemnicą jest to dlaczego cokolwiek istnieje. Jaka siła tchnęła życie w równania fizyki i zrealizowała je rzeczywistym kosmosie? Jednak te pytania leżą poza kompetencjami nauk przyrodniczych: to domena filozofów i teologów.”[12]
Zgadza się, wiedza empiryczna obejmuje fakty doświadczalne empirycznie i teorie wyjaśniające zjawiska przyrodnicze. Ale istnieje także refleksja naukowa, która wykracza poza empiryczne fakty – poddaje je analizie tak, aby uchwycić ich przyczynę, sens i cel – to właśnie stanowi istotę metafizyki i filozofii przyrody.
Czemu jednak nauki przyrodnicze są bezradne wobec tak postawionych pytań? Ponieważ nie posiadają narzędzi i metod, aby racjonalnie, na bazie swej naukowej wrażliwości, podjąć taką problematykę. „Bóg nie istnieje” to nie jest zdanie naukowo (przyrodniczo) sprawdzalne. Dawkins jednak pokpiwa z tego mówiąc, iż jeśli nawet te pytania nie przynależą do domeny nauk przyrodniczych to tym bardziej nie przynależą do teologii. (Ciekawe zatem czym zajmuje się według autora teologia?) A już na pewno filozofowie nie są szczęśliwi, że wrzucono ich do jednego worka z teologami.[13] Ale mniejsza o drobne złośliwości, których pełno w tej „naukowej” książce. Dawkins odmawia teologii wypowiadania się na temat przyczyn i celu przyrody. To jeszcze można zrozumieć, ale autor pragnie także unieważnić jedno z najważniejszych pytań – pytanie: dlaczego?. Z oburzeniem stwierdza, że utarł się mit, iż nauka odpowiada na pytanie „jak”, zaś teologia (raczej filozofia!) dysponuje narzędziami umożliwiającymi odpowiedź na pytanie dlaczego? „A cóż to jest niby pytanie dlaczego?” nie każde pytanie zaczynające się od dlaczego? jest sensowne i zasadne.”[14] To prawda, ale takie bezsensowne pytania łatwo zdemaskować, dobrze zaś postawione pytanie dlaczego? jest niezwykle trudnym i naukowo fascynującym pytaniem. Autor wydaje się zapominać, że nauka zaczęła się od genialnego greckiego pytania dia-ti – dla-czego? i było to pytanie w istocie filozoficzne i przyrodnicze zarazem, o czym świadczą odkrycia i rozważania filozofów przyrody w Grecji w VII wieku przed Chrystusem.[15] Nie można zatem unieważnić tego pytania, ono narzuca się mocą swej istoty. Nauka wciąż odpowiada na pytania dlaczego? (dlaczego słońce świeci?, dlaczego jest noc?, dlaczego gwiazdy do nas mrugają? dlaczego trawa jest zielona?) a precyzuje swoje odpowiedzi przez szczegółowy opis jak to się dzieje. To nie wyczerpuje jednak dalszych pytań, skoro bowiem wiemy już dlaczego i jak słońce świeci, dlaczego i jak ziemia się obraca, zadajemy dalej jednak pytania: dlaczego jest słońce?, dlaczego są gwiazdy? dlaczego jest wszechświat? dlaczego my jesteśmy? – nie jak?, ale dlaczego? – to wciąż aktualne pytanie. I z tym dziecięcym pytaniem Dawkins ma w książce największy problem, pragnie je zminimalizować albo zneutralizować. A przecież na takie pytanie nie można odpowiedzieć jedynie siłami nauk empirycznych. I zgadzam się z autorem, że jeśli nawet na te pytania nie może odpowiedzieć nauka przyrodnicza to dlaczego nie teologia? Ponieważ teologia nie jest dla autora nauką, nie spełnia naukowych wymagań.[16] W porządku. Jeśli jednak nie teologia, jako toporny pseudonaukowy oręż religii, to dlaczego nie filozofia, szczególnie filozofia przyrody? Ale tego z książki Bóg urojony już się nie dowiemy.
Pytania jednak czy w przyrodzie, szerzej, w kosmosie istnieje cel, nie można unieważnić. Nie jest to pytanie bezsensowne ani bezpodstawne czy nieuprawnione. Więcej, naukowiec, człowiek rozumny, winien pytać, nawet jeśli zakres pytania wykracza poza zasięg formalny i metodologiczny nauk przyrodniczych. Nie jest tak jak chce przekonać Dawkins, że należy przyjąć pozytywistyczną wizję, iż istnieje tylko jedno magisterium nauki – rzeczywistość empirycznie sprawdzalna. Istnieje rzeczywistość, która stawia przed nami cały szereg pytań wykraczających poza dane fizykalne.
Miażdżąca krytyka a spokój św. Tomasza z Akwinu
Mimo jednak wyraźnych pozanaukowych uprzedzeń do teizmu i zjawiska religii autor, co ciekawe, deklaruje:
„Istnienie Boga jest hipotezą naukową taką samą jak każda inna. Nawet, jeśli trudno ją zweryfikować. Istnienie lub nieistnienie Boga to naukowy fakt wiążący się z faktem Wszechświata, to fakt o statusie empirycznym rozstrzyganym w praktyce, albo przynajmniej w kategoriach pryncypialnych.”[17]
Jednakże – dość zaskakująco dla czytelnika, oczekującego merytorycznej debaty – już na wstępie Dawkins mówi o metodologii swej naukowej książki. Na pytanie – czy krytyce religii (w tym również dowodów na istnienie Boga) nie powinna towarzyszyć szczegółowa analiza uczonych ksiąg teologicznych? – z rozbrajającą szczerością mówi, że pomny na doświadczenia Stephena Hawkinga[18], iż każdy obecny w książce wzór matematyczny obniża jej sprzedaż o połowę, nigdy nie ujrzałby swego nazwiska na liście bestsellerów gdyby zagłębił się w analizy teologiczne Tomasza z Akwinu czy Dunsa Szkota. Ponadto autor od razu wydaje sąd – wszelkie dociekania teologiczne już zakładają istnienie Boga w punkcie startu więc nie są godne poważnej debaty (s. 23). Pomimo jednak takich deklaracji, niedopuszczalnych przy rzetelnej analizie jakiegokolwiek tematu, w rozdziale III następuje krytyka dowodów na istnienie Boga, i jest ona nie tylko „dość wyczerpująca, to jeszcze z dozą humoru” – tak przekonuje autor (s. 23).
Krytyka dowodliwości istnienia Boga obejmuje całe spektrum przykładów wraz z argumentacją, która wykazuje ich całkowitą bezzasadność raz na zawsze. Rozpoczyna się od analizy pięciu dowodów zawartych w pismach św. Tomasza Akwinu. Już na początku jednak autor popełnia naukowe faux pas – nie zauważa, że ani Tomasz, ani jego liczni komentatorzy nigdy nie mówili o dowodach. Dominikański uczony posługuje się pojęciem drogi (łac. via – Dicendum quo Deum esse quinque viis probari potest – „odpowiadam, że to, że jest Bóg można uzasadnić pięcioma drogami”[19]) a nie dowodu (łac. demonstrabile). Tego jednak autor zdaje się nie zauważać.
Przeprowadzona przez Dawkinsa analiza rozumowania Tomasza dotyczy dwóch problemów – „nieskończonego ciągu”, jaki występuje w rozważaniach Akwinaty i problemu regresu. Dawkins uważa, że trzy pierwsze „dowody” to w zasadzie jeden i ten sam argument – z istnienia ruchu, pojęcia przyczyny sprawczej i z konieczności. Nie zauważa jednak, że wymowa trzeciej drogi (bo tak cała tradycja nazywa rozważania Tomasza, nie dowód, ale droga) jest inna i znacznie głębsza. Autor w moim przekonaniu nie zrozumiał, o co chodziło Tomaszowi, jego bowiem rozumowanie jest genialnie proste, „bez istnienia nie ma istnienia” – to klasyczna ontologiczna i zdroworozsądkowa zasada – „z niczego nic nie powstaje, z niebytu nie ma bytu”.[20]
Dawkins demaskuje zasadność tych wywodów ukazując, że zaznaczony przez Tomasza ciąg, który przecież nie może być nieskończony, może przerwać tylko Bóg. Regres „wywołuje więc Boga” co z kolei jednak wymaga przyjęcia nieuzasadnionego założenia, że sam Bóg jest odporny na analogiczną procedurę. Ten zarzut pojawia się zresztą w kilku miejscach książki. Dawkins pragnie udowodnić tezę, że każdy złożony produkt jest ostatnim ogniwem całego łańcucha zmian. Jakakolwiek twórcza inteligencja, wystarczająco złożona, by cokolwiek zaprojektować, może powstać wyłącznie jako produkt końcowy rozbudowanego procesu stopniowej ewolucji. Twórcze inteligencje to efekt ewolucji, a więc w sposób oczywisty i konieczny – przekonuje Dawkins – muszą pojawić się we Wszechświecie dość późno, a zatem nie one są odpowiedzialne za zaprojektowanie Wszechświata. Bóg jako projektant jest więc urojeniem – mógłby być tylko ostatnim etapem ewolucji. Dlatego należy postawić pytanie – kto stworzył Boga? Bóg-projektant może posłużyć do wyjaśnienia fenomenu uporządkowanej złożoności, jednak jakikolwiek Bóg zdolny do zaprojektowania czegokolwiek musiałby być wystarczająco złożonym bytem, by jego wyjaśnienie wymagało analogicznego wyjaśnienia. A to powoduje znowu nieskończony regres. Nie ma żadnego „projektanta”, żadnego „stworzyciela” – dlaczego? Sam bowiem „projektant” zmusza do poszukiwania jego „projektanta”, zmusza do pytania o pochodzenie, to zaś powoduje nieskończony regres – projektant projektanta itd.[21]
Przekonanie jednak o doskonałej złożoności, która pojawia się jako ostatnia w łańcuchu zmian, to stanowisko zasadne na gruncie ewolucjonizmu. W obszarach metafizyki i ontologii (której autor albo nie zna, albo ją świadomie ignoruje) to dogmat. Stanowisko Dawkinsa wynika z jednej strony z braku refleksji nad tym, co w metafizyce oznacza słowo „Bóg”, z drugiej zaś z ignorowania zasad logiki arystotelesowskiej w myśl której, skutek zawsze musi być większy bądź równy przyczynie, od której wziął swój początek. Autor nie zauważa, że problem „złożoności bytu Boga” podejmuje Tomasz w tej samej książce, w której zawarte są jego „absurdalne” dowody. W kwestii 3 argumencie 7 odpowiada na pytanie Czy Bóg jest całkowicie prosty? i przytacza argumenty Dawkinsa (!) – to co pochodzi od Boga naśladuje go, a ponieważ nie jest proste w swoim bycie, sam Bóg nie może być prosty. Jednak Tomasz rzeczowo i szeroko odpowiada na ten problem wskazując na zasadność właściwej definicji pojęcia Boga, który jest czystym istnieniem i nie ma w nim żadnej złożoności i z tego powodu (!) może być Pierwszym Poruszycielem, Absolutem, Aktem czystym.[22]
Dla Dawkinsa kres regresu jaki stanowi „sztucznie wywołane” pojecie Boga, jest niepotrzebny – już lepiej przywołać „osobliwość Wielkiego Wybuchu, albo inny nieznany na razie fizyce czynnik (?)”. Wzywanie Boga jest w najlepszym razie mało pomocne, a w najgorszym razie mylące.[23] Widzę tu jednak pewną niekonsekwencję – a wzywanie i przywoływanie, jako przerywnika regresu przyczynowego czy istnieniowego, „osobliwości”, czy „innego nieznanego czynnika” jest lepsze, metodologicznie naukowo przekonujące? Dlaczego nie może być nim Bóg, Arystotelesowski Pierwszy Poruszyciel, Tomaszowa Pierwsza Przyczyna?
Z argumentem Tomasza ze stopni doskonałości Dawkins rozprawia się w sposób jeszcze bardziej przekonujący. „Celnie” zbija wywody Akwinaty wyśmiewając stopniowanie w górę doskonałości bytu, które w tradycji metafizycznej jest obecne od wieków, poprzez przywołanie „natężenia wydzielanego przez ludzi smrodu” – stopniując go dochodzimy do „niewyobrażalnie najgorszego smrodu, smrodu idealnego, musi zatem istnieć jakiś szczególny nadzwyczajny śmierdziel i to coś nazywamy Bogiem.”[24]
Na taką argumentację trudno odpowiadać. Zaznaczę jednak, by nie być posądzonym o uprzedzenia estetyczne, że Tomasz w swojej argumentacji o doskonałościach odwołuje się do znanego już od czasów Platona i Arystotelesa pojęcia dobra, które zawsze (w odróżnieniu od smrodu) jest celem działania wszystkich stworzeń – dobro jest tym czego wszystko pożąda. Dobro jednak ma różne stopnie i przejawy, różnorakie natężenie i różny cel, dlatego można stopniować dobro poszukując jego najpełniejszego wyrazu (to nazywamy szczęściem). Akwinata powołuje się na stopniowanie pojęcia doskonałości, ponieważ w jego metafizyce racją dobra jest istnienie. Coś jest dobre ponieważ posiada akt istnienia. Stąd im większe doświadczenie dobra tym większe istnienie. Maksymalna doskonałość suponuje zatem w tej teorii samoistność istnienia czyli jego najwyższą doskonałość.[25]
Drogę z celowości wydaje się, że Dawkins traktuje najpoważniej, niestety obnaża to tylko ignorancję autora, bo to właśnie dowód najsłabszy.[26] Jednak omawiając i ten argument Tomasza, autor ukazuje coś przedziwnego. Według niego nie można bowiem dopatrywać się celowości w celowym zachowaniu stworzeń nierozumnych – tak argumentuje Tomasz – ponieważ, jeśli coś wygląda jak zaprojektowane celowo (świadomie), to trzeba wiedzieć (będąc oświeconym biologiem) że to ewolucja poprzez dobór naturalny wytwarza niezliczone projekty o niebywałej wprost złożoności i elegancji. Pośród nich jest i układ nerwowy, który jest tak doskonały i złożony, że wygląda na to, iż ktoś go celowo stworzył doprowadzając do jego wytworzenia – ale nie, to ewolucja w niezliczonych bezcelowych próbach doszła do takiego celu.(!)[27]
Argumenty dowodów ontologicznych autor zbija, ale także słabo, nie cytując całej bogatej i lepiej uargumentowanej literatury na temat tego, że jak coś jest pomyślane to nie znaczy, że istnieje. Realizm filozoficzny już dawno wykazał różnicę pomiędzy ideami i pojęciami, a aktem istnienia. Zresztą Dawkins (i słusznie) się z tym zgadza.
„Mam głęboką podejrzliwość wobec jakiegokolwiek rozumowania prowadzącego do tak istotnych wniosków, które obywa się bez najmniejszego chociażby odniesienia do danych zaczerpniętych z zewnętrznego świata”[28]
Dawkins nie ma jednak chyba świadomości, iż jest to stanowisko realizmu poznawczego (sięgające starożytności i scholastyki) bo zaraz powołuje się na dwóch przedstawicieli idealizmu niemieckiego – Davida Huma i Immanuela Kanta.[29] Potem wykazuje brak definicyjnego i elementarnego dla nauki sprecyzowania pojęcia „istnieć” i „nicość”, fundując czytelnikowi dowód „z nicości Boga”. Bóg „nieistniejący stwarzający” byłby lepszy niż „istniejący stwarzający”. Lepszy jako kto? Dawkins nie widzi, że przymiotnik „lepszy” (w sensie doskonalszy) tutaj nie pasuje – ponieważ właśnie „istnieć, być” jest lepsze (doskonalsze) niż „nie być”. Istnienie zatem jako akt bycia ma nieopisaną przewagę nad „nie być”, tak jak przyjaciel istniejący ma przewagę niewyobrażalną nad najlepszym nawet, ale nieistniejącym towarzyszem. Dawkins funduje nam jednak sofistyczne sztuczki na wzór anzelmowego dowodu ontologicznego, ale filozoficznie już dawno obalone.[30]
Ślepy przypadek czy nieredukowalna złożoność celowości?
W czwartym rozdziale książki autor chce ostatecznie rozprawić się z twierdzeniami o istnieniu Boga bazującymi na teorii o wysokim zorganizowaniu wszechświata i życia biologicznego na ziemi. Dawkins przywołuje tu metaforę Boeinga 747. Zwolennicy inteligentnego projektu (w języku angielskim – intelligent design – ID) przekonują, że złożoność życia na Ziemi jest tak olbrzymia, a przez to tak mało prawdopodobna, że nie może być dziełem przypadku. Gdyby tak było, to analogicznie można by przekonywać, iż wiejący nad złomowiskiem huragan jest w stanie „stworzyć” Boeinga 747.[31]
Dawkins stara się udowodnić, że takie przykłady świadczą jednak o ignorancji i nieznajomości teorii ewolucji i pojęcia „doboru naturalnego”, ponieważ właściwie rozumiana koncepcja doboru naturalnego wyjaśnia złożoność życia na ziemi i demaskuje zakusy kreacjonizmu, który przecież (chcąc nie chcąc) „promuje” Boga. Właściwe ujęcie i zrozumienie doboru naturalnego jest „filarem” świadomości darwinowskiej teorii ewolucji. Nie przypadek ani też nie projekt – a co? – „stopniowo i powoli narastająca złożoność.”[32]
Złożoność, która narasta, powoli od mniejszego do większego, od prostego do bardzo skomplikowanego w ciągu milionów lat. Tylko tak można wyjaśnić i uświadomić sobie jak to się stało, że od aminokwasu, białka w wodzie, poprzez wszystkie gatunki doszliśmy do istoty rozumnej – oczywiście na drodze ewolucji. Autor nie zaznacza faktu, iż ta teoria odwraca jednak, wspomniany już przeze mnie, arystotelesowski logiczny pewnik, wyrażony zarówno w logice Arystotelesa jak i w metafizyce, a potwierdzony przez codzienne zdroworozsądkowe doświadczenie, że przyczyna musi być większa lub przynajmniej równa jak skutek, a skutek jest taki sam bądź mniejszy (w sensie ontologicznym, a nie wymiarowym, fizycznym) niż przyczyna. Dawkins przekonuje, iż nauki przyrodnicze dawno już zerwały z tego typu przesądami, iż koniecznie trzeba jakiejś dużej skomplikowanej i mądrej rzeczy, by stworzyć coś mniejszego. Sam stosuje jednak inną (ukrytą w jego rozumowaniu) filozoficzną, a nie biologiczną tezę, będącą fundamentem materializmu, a przy tym i neodarwinizmu – wszystko co złożone pochodzi od tego co proste. Jest to jednak teoretyczne założenie, a nie logiczna konieczność![33]
Jednakże hierarchiczna teoria kreacjonizmu jest ułudą. Darwinowska teoria ewolucji obala w biologii ostatecznie iluzję projektu, a zarazem, i tu jest Dawkins na razie ostrożny, „nakazuje wielką podejrzliwość wobec analogicznych pomysłów w innych obszarach”[34].
Dlatego, mimo iż pewne biologiczne i zoologiczne twory (o samej świadomości nie mówiąc) zadziwiają swą nieprawdopodobną złożonością, tak wielką, że ślepy traf czy przypadek, jako źródło zaistnienia, jest tak mało prawdopodobny, że wręcz niemożliwy (np. szkielet Euplectelii), należy wykluczyć projekt jakieś świadomości? Przypadku być nie może – co jest więc przyczyną złożoności? – projekt i dobór naturalny, oznajmia Dawkins. Autor jak mantrę powtarza – za złożonością i bogactwem biologicznego życia nie stoi przypadek, ale też nie można od razu mówić o projektowaniu – za wszystko odpowiedzialny jest dobór naturalny jako rozwiązanie oszczędne, prawdopodobne, eleganckie. Dobór to proces stopniowy, eskalacyjny i kumulatywny.
Jednak na stronie 219 książki, recenzując dyskusję w środowisku naukowym w Cambridge, i przywołując argument z przyczyny sprawczej, iż nic nie powstaje z nicości, zawsze jest jakaś pierwsza przyczyna. Dawkins przyznaje:
„Zgadzam się, taka przyczyna musi istnieć, ale to musiało być coś bardzo prostego (!) i stąd Bóg zdecydowanie nie jest właściwym określeniem.”[35]
„Pierwszy poruszyciel” według autora musi być, albo bytem najprostszym z prostych, albo nic nie tłumaczy. I dalej:
„Wreszcie nie można przecież wykluczyć nadludzkiego projektanta, ale, jeśli już tak, to na pewno nie jest to projektant, który, ot tak, raptem się pojawił, albo istniał zawsze. Jeśli (choć ani przez moment nie potrafię w coś takiego uwierzyć) nasz Wszechświat został zaprojektowany, i tym bardziej, jeśli ów projektant potrafi czytać a naszych myślach, spełniać nasze prośby, sam musi (!) być produktem końcowym cyklu stopniowych przemian. […] Jakkolwiek mało byśmy wiedzieli o Bogu, jednej rzeczy możemy być pewni. Bóg musiał by być bytem o nieprawdopodobnej wręcz złożoności. Zaiste nieredukowalnej.”[36]
Jak już wspominałem, autor nie zadał sobie nawet trudu przekartkowania pierwszych rozdziałów Sumy teologicznej św. Tomasza, tam bowiem znalazłby odpowiedź na pytanie dlaczego Bóg nie jest bytem złożonym i dlaczego – jeśli ma być Bogiem i racjonalną przyczyną wszystkiego – musi być bytem całkowicie prostym, i co to oznacza w metafizyce.
Brytyjski biolog nie może się więc zgodzić nas hipotezę Poruszyciela. Wybiera hipotezę ewolucji. Czy jednak gruntownie udokumentowaną i naukowo uzasadnioną?
Natura nie posuwa się skokami, ale powolnym ruchem zmierza na „Szczyt Nieprawdopodobieństwa” mocą ewolucji ożywionej doborem naturalnym.[37] Ewolucja – jak obrazowo mówi Dawkins – okrąża górę, wytycza własny szlak wiodący na wierzchołek. Skąd jednak ewolucja i dobór znają drogę? Skąd wiedzą gdzie trzeba ominąć te miejsca, które prowadzą w przepaść i zakończą ewolucję życia? A miejsce tych, jak sam zresztą przyznaje Dawkins, w historii Wszechświata i życia na ziemi jest bardzo wiele. Zakrętów mylących i ślepych zaułków nie brakuje. Ale ewolucja, zachowując się tak jak by miała świadomość – ominęła wszystkie niebezpieczne przypadki!
Jak to możliwe? Przecież zmiana przez mutację genetyczną jest ślepa (nie widzi i nie zna celu zmiany), dobór naturalny także jest ślepy, właściwości nieustannie zmieniającego się środowiska, które napędzają ewolucję przez dobór naturalny nie są niczym skorelowane. A przecież z tego całego nieograniczonego, niezrozumiałego bogactwa wyłania się deus ex machina – logiczny i precyzyjny świat żywych organizmów.[38]
Dawkins przekonuje jednak, że powolne zmiany prowadzą do zmian gatunkowych. Ale to mimo wszystko jedynie hipoteza – iż zmiana cech, a nawet akumulacja niektórych przypadłości substancji (organizmów), spowoduje automatycznie w pewnym momencie zmianę gatunkową. A taką jest przecież przejście od niższej do wyższej formy bytu, a szczególnie osiągnięcie przez małpy człekokształtne świadomości i możliwości wyobrażeniowego i abstrakcyjnego sposobu postrzegania świata, czyli po prostu myślenia. Ewolucjoniści przekonują, że mają dobre powody do tego by „wierzyć”, iż żywe organizmy ewoluowały w naturalny sposób z nieożywionych substancji chemicznych, bądź złożone organy wyewoluowały w wyniku akumulacji mikromutacji poprzez dobór naturalny. Jednak posiadanie dobrych powodów to nie to samo co posiadanie dowodów. By podać tylko jeden przykład warto zwrócić uwagę na problem „nieredukowalnych złożoności”. Złożone systemy molekularne (takie jak wicie bakteryjne, jednokomórkowe systemy odpornościowe, transport komórkowy) zawierają składniki, które oddziałują na siebie nawzajem w tak złożony sposób, że jest niemożliwością wskazać i opisać szczegółowe, możliwe do przetestowania, darwinowskie mechanizmy dla ich ewolucji. Już na poziomie cząsteczki życie biologiczne pełne jest takich nieredukowalnych złożoności. Jak podaje Michel Behe nigdzie w piśmiennictwie naukowym nie znajdziemy szczegółowych scenariuszy powstania drogą ewolucji choćby jednego złożonego systemu molekularnego. Każdy system biochemiczny wymaga bowiem oszałamiająco złożonego układu składników, które w niezwykle subtelny sposób wpływają na siebie nawzajem.[39]
Być może świadomy tych aporii Dawkins, sam przyznaje, że teoria ewolucji napotyka jeszcze na wiele niewyjaśnionych kwestii i problemów. Mimo bowiem pięknych założeń sporo znajduje się w niej jeszcze „białych plam” (s. 180). Ale, zaznacza dobitnie – nie należy tych niewyjaśnionych obszarów zawłaszczać i wychwytywać podstępnie, by wskazywać koncepcję ID. To, że w jakiś punktach teoria ewolucji sobie nie radzi, nie znaczy, że należy od razu wyskakiwać z ID! Nikt nie ma tu do tego prawa! Nauka odnajdzie kiedyś odpowiedzi na wciąż nurtujące nas pytania, stawia bowiem hipotezy i wciąż szuka dowodów. Dawkins jako publicysta nie chce jednak uczciwie przyznać tego co mógłby powiedzieć jako biolog – nie znamy szczegółowo sekwencji i prawdopodobieństwa zdarzeń, ewoluowania od prostych form molekularnych do skomplikowanych organizmów złożonych – które zainicjowały nie tylko powstanie, ale i kształtowanie się życia.
Może ta bezradność i naukowa niemoc sprawia, że w rozważaniach Dawkinsa wyczuć można tęsknotę za wielką teorią unifikacji, czyli tzw. „teorią wszystkiego” bądź „formułą świata” – ona bowiem wyjaśniłaby wszystko, sama nie wymagając wyjaśnienia. Jednak wtedy, jak słusznie zauważa Mcgrath, co wyjaśniłoby wyjaśniającego? „Teoria Unifikacji” to Święty Graal nauk przyrodniczych i tak jest traktowany przez Dawkinsa – jako magiczne panaceum na naukowe pytania bez wyjaśnienia.[40]
Dlatego przyznaję, że w rozważaniach Dawkinsa wyczuwa się z jednej strony pewien niedosyt, a nawet brak, z drugiej próbę wykluczenia na siłę innych rozwiązań. W niektórych bowiem punktach teoria ewolucji i doboru naturalnego, powolnej złożoności, dysponuje jedynie hipotezami (brak bowiem empirycznych, tak przecież kluczowych dla nauk szczegółowych dowodów), ale nie można postawić hipotez o kreacyjnej ingerencji, o prawie, które kierowane jest przez świadomy i rozumny byt. A przecież tej hipotezy nie sposób unieważnić, patrząc na złożoność świadomości ludzkiej. Dawkins o zgrozo, okazuje się zatem kryptofundamantalistą nie dopuszczając w dyskusji innych pytań i hipotez!
Prawdopodobne warunki nieprawdopodobieństwa
Dawkins podejmuje też problem zasady antropicznej zarówno w wymiarze planetarnym jak i kosmicznym. Przekonuje, że nagromadzenie „warunków sprzyjających powstaniu życia” wprawdzie zadziwia, ale nie należy od razu interpretować tego jako argumentu na rzecz kreacjonizmu.
Prześledźmy jednak te „wyjątkowo szczęśliwe” etapy wskazane przez autora książki po kolei i od początku.
Przede wszystkim, absolutnym (znanym nam) warunkiem by powstało jest konieczność pojawienia się wody w stanie płynnym. Od wody bowiem, a raczej tego co się w niej stało, zaczyna się proces ewolucji, który krok po kroku, doprowadził nas do dzisiejszych form życia biologicznego i ludzkiego. Jak jednak doszło do tego, że na planecie Ziemia w układzie Słonecznym mogła powstać woda? I tu Dawkins dość skrupulatnie wylicza konieczne warunki:
- Wokół typowej gwiazdy Wszechświata takiej jak nasze Słońce, istnieje obszar zwany „sferą Złotowłosej”, czyli takie miejsce w przestrzeni gdzie nie jest za gorąco i nie jest za zimno – tak w sam raz, aby warunki były takie by mogła pojawić się woda w stanie płynnym. Taki margines w przestrzeni planetarnej nie jest zbyt szeroki!
- Planeta przyjazna dla życia musi mieć „z grubsza” kulistą orbitę. Najlepiej eliptyczną jak nasza Ziemia.
- Prawa fizyki muszą być takie, by mogło powstać biologiczne życie, gdyby bowiem prawa fizyki różniły się minimalnie to powstanie życia byłoby absolutnie niemożliwe
- Konieczne jest istnienie tzw. sześciu liczb Reesa[41] – gdyby te stałe były choć odrobinę inne nie było by wodoru, reakcji wodorowych, helu itp. – nie byłoby chemii, nie byłoby pierwiastków cięższych, a w konsekwencji życia.
- Obecność w układzie planetarnym tak dużej planety jak Jowisz powoduje, iż „przechwytuje” on zdecydowaną większą asteroid krążących w kosmosie, które mogłyby zagrozić naszej planecie.
- Nasz księżyc jako jedyny satelita Ziemi stabilizuje oś obrotu planety.
- Nasze słońce nie jest gwiazdą podwójną (co w kosmosie zdarza się dość często), to bowiem wprowadzałoby chaos w oś planety i ewolucja byłaby niemożliwa.
- Dla powstania DNA potrzeba wody w stanie płynnym
- DNA jest czymś absolutnie genialnym, jego powstanie najpierw w formie prostszej RNA i możliwość dziedziczenia molekuły genetycznej, z możliwością jednoczesnych zmian, „uruchamia” proces ewolucyjny. DNA jest jednak molekułą tak złożoną, że jego powstanie jest bardzo skomplikowane, tak trudne, że nie udało się jeszcze go stworzyć laboratoryjnie.[42]
- Powstanie komórki eukariotycznej
- Narodziny świadomości – zdarzenie o znikomym prawdopodobieństwie
Mimo jednak, iż dobór naturalny kierowany ewolucyjnie jest takim wspaniałym panaceum na wszystko, Dawkins delikatnie przyznaje każdy z kawałków doboru „nadal”(!) odwołuje się do zdarzeń mało prawdopodobnych, ale już nie niemożliwych. „Kiedy seria mało prawdopodobnych zdarzeń następuje po sobie, łączny efekt oczywiście pozostaje nieprawdopodobny i pozostaje poza zasięgiem naukowego wyjaśnienia”[43] – co za genialne zdanie!
A zatem szansa na powstanie życia jest jednak – przyznaje sam autor – znikoma. To od „przypadku” – jednego na miliard przy dobrych rachunkach, zależało to, że powstało życie na ziemi.[44] Ale autor z rozbrajająca szczerością przyznaje – potrzeba „nieco szczęścia” by zadziałała antopiczna reguła! – „mamy więcej szczęścia niż intuicyjnie zgodzilibyśmy się zaakceptować”[45]
Dlaczego jednak mogło, po zaistnieniu dogodnych warunków, powstać DNA, mimo iż to proces tak trudny, że aż wręcz nieprawdopodobny – bo tu, jak mówi Dawkins – działa „magia” wielkich liczb. Autor podaje szacunki (odnośnie szczegółów odsyła do swojej wcześniejszej książki Ślepy zegarmistrz[46]): w naszej galaktyce jest od miliarda do trzydziestu miliardów planet (spory rozrzut), we wszechświecie jest około stu miliardów galaktyk. Odejmijmy jednak kilka zer, mówi biolog (a co!), a i tak zostanie ponad miliard miliardów planet. Teraz przyjmijmy, że możliwość powstania czegoś na kształt DNA to rzeczywiście zdarzenie na pograniczu nieprawdopodobieństwa – może się zdarzyć raz na miliard, czyli na miliardzie planet. Szansa jest jak jedna miliardowa (0, 000 000 001 czyli 10ֿ9). Nie szkodzi, że tak mało! Dawkins mówi „nawet jeśli szansa na spontaniczne powstanie życia jest tak mała to i tak mogło się zdarzyć na miliardzie planet”[47] (no bo jest ich w wyliczeniach Dawkinsa miliard miliardów). Aby jednak jeszcze naukowo uzasadnić swoje rozważania autor funduje nam kilka hipotez na temat samego wszechświata – mówi o multiuniwersum, megawersum, o teorii (zupełnie hipotetycznej) rozszerzania się i kurczenia wszechświata – wybuch-ekspansja-kurczenie się-kolaps – jako rodzaju kosmicznego wahadła. Powołuje się na „jakąś teorię” wielu wszechświatów, według której przypuszczalnie wszechświaty mogą przetrwać, rozmnażać się (!), ewoluować (s. 206-209). Angielski biolog przy okazji zaznacza, że bardzo żałuje, iż w fizyce nie ma zastosowania darwinowska teoria ewolucji. W fizyce wszechświata pojawia się bowiem wiele niezbędnych stałych, których pochodzenia nie da się wyjaśnić, są one zaś tak precyzyjne i niezbędne, że bez nich, podstawowe dla funkcjonowania naszego świata zjawiska, byłyby absolutnie niemożliwe.[48]
Biblijny Bóg to homofob
W książce sporo miejsca jest też poświęcone religijnym dogmatom i wierzeniom, głównie z kręgu wiary chrześcijańskiej. Obecna jest specyficzna egzegeza tekstów Starego i Nowego Testamentu, i zawartym w nich obrazie Boga. Widać jednak absolutną ignorancję autora wobec zasad biblistyki, czytania tekstów sprzed trzech i dwóch tysięcy lat, problematyki języków oryginalnych. Autor nawet nie wspomina o aporiach, jakie pojawiają się przy czytaniu tak starych tekstów – nie bierze pod uwagę formgeschichte (historii form literackich), redaktiongeschichte (metody krytyki literackiej i form redakcji tekstu), a także sitz im Leben, czyli określenia środowiska życiowego, mentalności, kultury i całej specyfiki przestrzeni, w której powstawały teksty biblijne.
Dlatego, w naukowej analizie, której dokonuje Dawkins, pojawiają się takie określenia, a raczej epitety odnoszone do Boga Biblii, jak – „homofob, rasista, dzieciobójca, złośliwy tyran” – urozmaicone dykteryjkami i anegdotami, jak to ktoś czytając Biblię zaskoczony odkrywał: „O Boże ale z tego Boga kawał sukinsyna”[49]
Dawkins podsumowuje te wszystkie wątpliwości stwierdzeniem:
„Już w XIX wieku dawno dowiedli wykształceni teologowie (żadnej informacji, kto należy do tej elitarnej grupy) że Ewangelie nie są wiarygodnym zapisem historycznych zdarzeń zachodzących w realnym świecie, a przepisywane były przez omylnych skrybów, z których większość miała swoje religijne interesy. […] Prawie żaden z ewangelistów nie spotkał Jezusa, a poważni bibliści [autor znowu nie podaje, kto należy do tego szacownego grona, ani nie cytuje żadnej literatury] raczej nie traktują Nowego Testamentu (o Starym Testamencie już nie wspominając) jako wiarygodnego źródła informacji o wydarzeniach historycznych.”[50]
Z podobną rzetelnością odnosi się do kluczowych dla chrześcijaństwa dogmatów zupełnie pomijając i bagatelizując obecną w chrześcijaństwie tradycję – fides querens intellectum. Jako przykład absurdalności prawd wiary przytacza spór o naturę bytu bosko-ludzkiego Jezusa Chrystusa. Przypomina, że herezja ariańska zaprzeczyła konsubstacjalności (identyczności substancji, esencji) Chrystusa i Boga. Ten zawiły problem Dawkins wyjaśnia z iście naukową pasją:
„Jakiej substancji, jakiej esencji? Trudno powiedzieć – to chyba jedna rozsądna odpowiedz. […] dzielenie włosa na czworo jako geneza podziałów w chrześcijaństwie – to dla teologii rzecz całkiem otwarta.”[51]
Tego rodzaju naukowe wypociny kończą się retorycznym i ironicznie zadanym pytaniem – no bo w końcu czy mamy jednego Boga w trzech częściach, czy trzech Bogów w jednym? Wybitnym dziełem, na które powołuje się w swoich badaniach Dawkins, to Catholic Encyklopedia – której cytowanie (jeśli jest rzetelne) ukazuje niestety jedynie ignorancję i żałosny poziom układającego hasło. Ale Dawkins idzie z pomocą – cytuje Grzegorza Cudotwórcę z III wieku (s. 61) ze strony internetowej – kuriozum – do tego jeszcze we fragmencie, który nie odnosi się do tematu natury Trójcy Świętej.
W dalszej analizie autor do Trójcy Świętej, czyli „politeistycznej grupy” dołącza jeszcze, „powiększając inflację boskości” Maryję, która jest – „boginią w każdym aspekcie poza samym mianem” i która niewiele ustępuje samemu Bogu. Dawkins posuwa się w swych rozstrzygających na rzecz ateizmu badaniach jeszcze dalej – tracąc już zupełnie nie tylko „obiektywizm badacza”, któremu nie przystoją wycieczki osobiste (zawsze przecież uważane za prostackie) ale także poczucie dobrego smaku i uszanowanie zdania innych, nawet jeśli się go nie rozumie. Dawkins bowiem otarcie kpi ze słów Jana Pawła II, że „jedna ręka trzymała pistolet, inna ręka prowadziła kulę”. Papież powiedział to po zapoznaniu się z treścią trzeciej tajemnicy fatimskiej w której (jak recenzowała ją s. Łucja – uczestniczka objawień) jest mowa o biskupie w bieli, który zostaje zabity. Papież powiedział wtedy, że ta ręka która prowadziła kulę była ręką Matki Bożej Fatimskiej. Dawkins jednak drwi z tego pytając, „a co tym czasie robiły Matka Boska z Lourdes, Nasza Pani z Gwadelupy, Matka Boża z Akity – miały akurat inne sprawy na głowie?”[52]
Ideologia – szkoda, że nie nauka
Czytając pokaźną, ponad pięćsetstronicową książkę można odnieść wrażenie, iż Dawkins wskrzesza dawne, ale wciąż żywe we współczesnej sekularnej kulturze, pragnienie Augusta Comta. Chce obalić, mocą oświeconej nauki pozytywnej, religijne urojenia, boskość zakorzenioną przez tradycję i wychowanie w ludzkich umysłach, a ustanowić swoistą wiarę w ludzi, naukę i postęp. Jeśli tylko zachęci się ludzi do myślenia i umożliwi dostęp do wiedzy – można wyczuć takie obecne w tej książce pragnienie – to zdecydują się oni nie wierzyć w Boga, aby wieść spełnione, satysfakcjonujące i naprawdę wyzwolone życie.[53]
Czemu należy rozprawić się z religijnymi mitami, sprowokować ruch uwolnienia „ateistycznej dumy”? Ponieważ współcześnie, w przekonaniu autora, „bycie chrześcijaninem” urasta do prawa „we wtykanie nosa w prywatne życie ludzi” na mocy magicznej roli jaką w społeczeństwach pełni religia. Stąd wyznawanie wiary ma moc prześladowczą i tylko ateizm ma moc ustanowić królestwo wolności, tolerancji i pokoju. Aby to jednakże mogło nastąpić musi dokonać się społeczny coming out ateistów.[54]
Stąd też wziął się pomysł napisania tej książki – by raz na zawsze rozprawić się ze zniewalającymi ludzkie umysły argumentami za istnieniem Boga i koniecznością religii. Praca ma więc za zadanie udowodnić kilka tez:
- Można być szczęśliwym, zrównoważonym oraz moralnie i intelektualnie spełnionym będąc ateistą
- Jeśli jest się człowiekiem wykształconym i inteligentnym to koniecznie należy być ateistą. Jeśli masz wystarczająco duże IQ to musisz być człowiekiem niereligijnym.
- Przekonania ateistyczne są powodem do dumy, a nie zażenowania czy wstydu. „Ateizm bowiem niemal we wszystkich przypadkach oznacza właściwą niezależność myślenia – a w istocie właściwe myślenie w ogóle.”[55]
Celem tej pracy jest zatem ideologiczna indoktrynacja ateistyczna. Mimo wysiłków i prób stworzenia argumentacji poprawnej metodologicznie i naukowo, tak by zapoznać czytelnika z tym jak się rzeczy mają, jaka jest prawda dotyczącą istnienia bądź nie istnienia Boga, otrzymujemy więcej retoryki niż logiki i brak troski o racjonalne uzasadnienie swoich poglądów, wniosków i tez. W książce widoczna jest tendencja, na co zwraca uwagę miedzy innymi praca Alistera i Joanny McGrath, że walczący z religią ateizm może być równie dogmatyczny, cenzorski i nietolerancyjny jak najgorsze oblicze fanatyzmu i fundamentalizmu religijnego. Zadziwiająco mało rzetelnej naukowej analizy, suchych faktów, natomiast zdumiewająco dużo pseudonaukowej spekulacji, propagandy, anegdotek, dykteryjek, żarcików, bardziej na zasadzie „faktoidów”, niż rzetelnej analizy metodologicznej.[56]
Po przeczytaniu więc pracy brytyjskiego biologa i poszukiwaniu w niej przyczółków naukowości, można precyzyjnie określić jego stanowisko jako takie, które nie uznaje przyznawania „prawu”, którego genialność i niesamowitą precyzyjność widzimy w całym kosmosie, charakteru istotowego – czyli stworzonej przez Inteligencję konstrukcji myślowej. A takie przecież pytanie nasuwa się po uświadomieniu sobie złożoności i niezwykłości praw fizyki i chemii spiętych prawami matematyki, które zresztą autor przytacza i recenzuje. Skąd wzięło się to prawo? Na to, najbardziej istotne zarówno z punktu widzenia ewolucjonizmu, biologii, fizyki, kosmologii jak i filozofii przyrody pytanie, w książce Dawkinsa nie znajdziemy niestety satysfakcjonującej odpowiedzi. Abp Józef Życiński w posłowiu do książki Mcgrath’a zaznacza, że właśnie rozumienie słowa „prawo” podzieliło dwóch dyskutantów – ks. prof. Michała Hellera i Rycharda Dawkinsa – w trakcie dyskusji jaka na zaproszenie BBC odbyła się w Brnie przed kilkoma laty. Rzeczowy ton tamtej debaty niestety bardzo daleko odbiega od stylu zademonstrowanego w książce Bóg urojony.[57]
Uwaga: Artykuł był publikowany we Frondzie
[1] Por. R. Dawkins, Bóg urojony, tłum. P. J. Szwajcer, Warszawa 2007, s. 17
[2] Tamże, s. 16
[3] Por. Tamże, s. 30
[4] Taką argumentację w dyskusji z ateizmem daje miedzy innymi francuski filozof Étienne Gilson. Zob. É. Gilson, Bóg i ateizm, tłum. M. Kochanowska, P. Murzański, Kraków 1996, s. 94
[5] Por. Tamże, s. 39
[6] Tamże, s. 40
[7] Tamże, s. 42
[8] Por. Tamże, s. 84; 95
[9] Tomasz z Akwinu wyjaśnia to w swoim traktacie De veritate, odpowiadając na pytanie Czy wiara może dotyczyć rzeczy, które są przedmiotem wiedzy? „Cokolwiek zatem jest znane w ramach ściśle pojętej wiedzy, poznawane jest poprzez rozstrzygnięcie w ramach pierwszych zasad, które obecne są przez się dla intelektu i w ten sposób wszelka wiedza powstaje przez wiedzenie rzeczy obecnych. Dlatego jest niemożliwe by wiara i wiedza dotyczyły tego samego.” Św. Tomasz z Akwinu, Kwestie dyskutowane o prawdzie q. 14, a. 9, resp., t. I, tłum. A. Anuszkiewicz, L. Kuczyński, J. Ruszczyński, Kety 1998
[10] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 58; 64
[11] Tamże, s. 6
[12] M. Ress, Nasz kosmiczny dom, Warszawa 2006, s. 17, za: R. Dawkins, Bóg urojony, s. 89; 90; 93
[13] Przy okazji Dawkins ujawnia wolność badawczą i wrażliwość badawczą Oksfordu – na wniosek studenta o stypendium naukowe aby pisać pracę z teologii chrześcijańskiej, przejrzawszy dysertację doktorską owego studenta, dziekan wydziału stwierdził: mam wątpliwość czy to w ogóle jest na jakiś temat. Gratulacje dla pełnej merytorycznej oceny badań naukowych – myślę jednak, że decyzja dziekana była by zupełnie inna gdyby student zaproponował napisanie pracy na temat prześladowania przez teologię chrześcijańską homoseksualistów, ponieważ byłoby to na jakiś temat.
[14] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 91
[15] Pytaniem naukowym, na które poszukuje się w badaniach metafizycznych odpowiedzi, jest pytanie o przyczynę istnienia tego, co jest, a nie musi być, a więc pytanie: dlaczego (dia ti?) coś istnieje? Pytanie metafizyczne ukierunkowuje badania na poszukiwanie koniecznych a zarazem przedmiotowych racji (przyczyn) istnienia rzeczy, zdarzenia, procesu czy właściwości. Poszukujemy więc w odpowiedzi takich czynników, które pozwalają nam wyjaśnić i zrozumieć rzeczywistość. Pierwszorzędnym celem poznania metafizycznego nie jest budowanie teorii czy stawianie hipotez, w ramach których dokonywałoby się wyjaśnianie badanego faktu, procesu czy zdarzenia, lecz poszukiwanie takich realnych czynników, które są ostatecznymi przyczynami istnienia dla badanych faktów. Dopiero ich odkrycie może stanowić podstawę zbudowania określonej teorii. Naczelnym bowiem celem poznania metafizycznego jest dążenie wpierw do zrozumienia faktu bytowania rzeczy (procesu czy zdarzenia), co osiągamy poprzez dotarcie do ostatecznych i koniecznych przyczyn, a następnie ujęcie tego poznania w ramy odpowiedniej teorii. Dlatego w poznaniu metafizycznym głównym pytaniem naukowym jest pytanie dlaczego – dia ti? dany byt istnieje. W odpowiedzi, co ważne, należy wskazać realny czynnik (a nie teorię), który ostatecznie wyjaśnia fakt istnienia badanej rzeczy. Zob. W. Stróżowski, Istnienie i sens, Kraków 1994, s. 7-8; M. A. Krąpiec, Filozofia co wyjaśnia, Warszawa 1997, s. 45-47; A. Maryniarczyk, O rozumieniu metafizyki. Monistyczna i dualistyczna interpretacja rzeczywistości, Lublin 2001
[16] To oczywiście teza nieuzasadniona. Drogę naukowych poszukiwań teologii wyznacza łacińska formuła credo ut intelligam, i chociaż nauki teologiczne zakładają auctoritas depozytu wiary, jednak spełniają wymagania formalne dziedzin naukowych. Zob. J. Ratzinger, Wiara – między rozumem a uczuciem, tłum. J. Merecki, „Ethos” nr 44 (1998), s. 59-72; J. Ratzinger, Czym jest teologia?, tłum. J. Merecki, „Ethos” nr 45-46 (1999), s. 19-23
[17] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 83
[18] Stephen Hawking – jeden z najwybitniejszych fizyków teoretycznych i kosmologów doby współczesnej. Autor licznych prac z dziedziny fizyki i teorii wszechświata.
[19] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, I, q. 2, a. 3 resp.
[20] „Jeśli bowiem jakiś skutek jest dla nas bardziej oczywisty niż jego przyczyna, do przez skutek dochodzimy do poznania przyczyny. Z dowolnego zaś skutku można dowieść istnienia jego właściwej przyczyny tylko wtedy, gdy jej skutki są nam lepiej znane, ponieważ gdy skutek zależy od przyczyny, to skoro zaszedł skutek, konieczne jest, by wcześniej była przyczyna.” Suma teologiczna. I, q. 2, a. 2 resp. tłum. G. Kurylewicz, Z. Nerczuk, M. Olszewski, w: Tomasz z Akwinu, Traktat o Bogu, Kraków 2001
[21] Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 58; 59;160; 173-174. Autor zdradza tym samym, iż nie rozumie terminu teodycea (s. 158 – 159)
[22] Zob. Suma teologiczna, kwestia 2, art. 3; i cała kwestia 3 – osiem artykułów.
[23] Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 91
[24] Por. Tamże, s. 120
[25] Zob. Arystoteles, Metafizyka, I, 1, 1094 a 1-2; św. Tomasz z Akwinu, Suma Teologiczna I, q. 1, a. 5, ad. 1; Summa contra gentiles, I, cap. 28
[26] Tomasz, wskazując na to, że stworzenia bezrozumne zachowują się tak, jakby wiedziały same z siebie jaki jest cel ich egzystencji, przekonuje, iż świat zaplanowany jest przez Kogoś kto wszystko skierował do celu. Dla zobrazowania tego używa przykładu z łucznikiem, który wypuszcza strzałę. Strzała, choć sama z siebie nierozumna, skierowana ręką łucznika zmierza wprost do wyznaczonego celu. Problem jednak w tym, że aby tak powiedzieć trzeba zająć stanowisko poza łucznikiem, strzałą i celem. Popatrzeć na całą sytuację z boku, niejako z poza-rzeczywistości. A przecież w naszym przypadku, bez odwoływania się do przekazów nadprzyrodzonych (czyli do wiary) taka ocena jest niemożliwa. Sama strzała nie wie czy łucznik strzela celnie i czy w ogóle wie gdzie jest cel. Stąd argumentacja zawarta w piątej drodze jest najsłabsza, jej udowodnienie wymaga bowiem albo odwołania się do przekazów wiary, w których Bóg wskazuje cel świata, albo wyjścia poza świat, tak, aby ocenić jego celowy ruch ku przyszłości, a to wymagałoby wyjścia poza świat, co jest realnie niemożliwe.
[27] Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 121
[28] Tamże, s.125
[29] Powoływanie się zresztą na Huma przez przyrodnika, który w swej pracy badawczej nie jest w stanie obejść się bez zasady przyczynowości w ujawnieniu praw, a nie przypadków czy instynktów rządzących przyrodą, jest dość kuriozalne. To Hume bowiem zanegował w filozofii zasadę substancjalności i przyczynowości. Zarówno dla biologa jak i dla fizyka, czy chemika, zanegowanie zasady przyczynowości nawet w stopniu podstawowym, a zastąpienie jej przyzwyczajeniem i instynktem, jak chce Hume, niweczy naukowy trud.
[30] Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 121
[31] Dawkins przywołuje tu amerykański przykład, jednak już znacznie wcześniej lepszą metaforę zaproponował Jean Guitton, mówiąc, że prawdopodobieństwo powstania rozumnego życia na ziemi jest takie, jak trafienie, grając w golfa, piłeczką uderzoną na ziemi w dołek na Merkurym. Zob. J. Guitton, J. Lanzmann, Czy wierzyć w niebo czy nie wierzyć?, tłum. M. Rostworowski-Książek, Kraków 1996
[32] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 163
[33] Por. P. J. Johnson, Gawędziarz i naukowiec, tłum. J. J. Franczak, „First Thing. Edycja polska” nr 2 (2007), s. 265
[34] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 169
[35] Tamże, s. 219
[36] Tamże, s. 179; 220
[37] Zob. R. Dawkins, Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa. Tłum. M. Pawlicka-Yamazaki, Warszawa 1998
[38] Por. G. V. Coyne, Początki i stworzenie, w: Czy przed Wielkim Wybuchem był Bóg? Argumenty naukowców i teologów, red. T. D. Wabbel, tłum. B. Baran, Warszawa 2007, s. 16; Ch. Schönborn, Zamysł odnajdywany przez naukę, tłum. K. Warchoł, „First Thing. Edycja polska”, nr 2 (2007), s. 17
[39] M. Behe, Darwin’s Black Box: The Biochemical Challenge to Evolution, New York 1996; D. Berliński, Sporny Darwin, w: Uncommmon dissent: intellectuals who find Darwinism unconvincing, red. W. A. Dembski, ISI Books 2004; P. E. Johnson, Rozwikłanie zagadki naukowego materializmu, tłum. J. J. Franczak, „First Thing. Edycja polska”, nr 2 (2007), s. 5-9
[40] Por. A. McGrath, J. Collicutt McGrath, Bóg nie jest urojeniem. Złudzenie Dawkinsa, tłum. J. Wolak, Kraków 2007, s. 29
[41] Zob. M. Rees, Tylko sześć liczb, tłum. P. Amsterdamski, Warszawa 2000
[42] Ale, jak zaznacza Dawkins, już niedługo naukowcy w laboratorium dokonają „stworzenia” DNA i zapoczątkują nowe życie. Ale proces ten, jeśli się jednak powiedzie, mimo iż jest niezwykle trudny i kosztować będzie mnóstwo nakładów sił i finansów, będzie przecież inteligentnym projektem rozumu ludzkiego!
[43] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 174
[44] Por. Tamże, s. 199
[45] Tamże, s. 224
[46] R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz. Czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, tłum. A. Hoffman, Warszawa 1997
[47] R. Dawkins, Bóg urojony, s.197
[48] Por. Tamże, s. 223. Dawkins nie zaznacza, że kosmologiczny rozwój wszechświata zależał od ściśle określonych warunków początkowych. W pierwszej sekundzie pierwotnego wybuchu energia eksplozji i ilość masy musiały być bardzo ściśle skorelowane – z dokładnością większą niż jedna trylionowa. Gdyby bowiem masy było odrobinę więcej, wszechświat niemal natychmiast skurczyłby się ponownie; gdyby było jej odrobinę za mało, rozszerzałby się tak prędko, że nie nastąpiłaby kondensacja materii, nie postałyby gwiazdy a potem życie. Również siły elektromagnetyczne i jądrowe musiały być ściśle zrównoważone. Gdyby siły jądrowe były odrobinę za małe, nie powstałby cięższe jądra atomowe i wszechświat składałby się tylko z wodoru. Oznacza to że kosmologia „spięta” jest ściśle określonymi i bardzo precyzyjnymi prawami w których nie ma miejsca na przypadek, pomyłkę czy spontaniczność. Zob. Ch. Townes, Skąd się wzięliśmy? Dokąd zmierzamy?, w: Czy przed Wielkim Wybuchem był Bóg…dz. cyt., s. 32; J. Gaarder, Czy świadomość to kosmiczny przypadek? w: Życie we wszechświecie. Stanowisko przyrodoznawstwa, filozofii i teologii, red. T. D. Wabbl, tłum. B. Baran, Warszawa2007, s. 40
[49] R. Dawkins, Bóg urojony, s. 58
[50] Tamże, s. 137; 143
[51] Tamże, s. 61
[52] Tamże, s. 64. W roku jubileuszowym 2000 Jan Paweł II polecił ujawnić treść III tajemnicy fatimskiej: „I zobaczyliśmy w nieograniczonym świetle, którym jest BÓG: coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nimi, Biskupa odzianego w Biel – mieliśmy poczucie, że jest to Ojciec Święty. Widzieliśmy wielu Biskupów, Kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą. Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała spotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupą żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni Biskupi, Kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręce kropidło z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skraplali dusze zbliżające się do Boga.” Dlatego po swoim ocaleniu Jan Paweł II zaznajomiony z tą mistyczną wizją powiedział: „to była ręka Matki, która zmieniła tor kuli i papież w agonii zatrzymał się w cieniu śmierci.” (13 maja 1994)
[53] Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 32, 357, 368
[54] W kilku miejscach książki pojawiają się odniesienia do sytuacji osób homoseksualnych – ich prześladowania i dyskryminacji. Autor przekonuje, że obecna sytuacja ateistów w Ameryce przypomina położenie homoseksualistów przed pięćdziesięciu laty. Dopiero współcześnie, dzięki aktywności ruchów i lobby homoseksualnego oraz działalności ruchu Gay Pride, homoseksualiści nabierają praw obywatelskich. Dlatego Dawkins za niedopuszczalne i karygodne uważa powoływanie się na zagwarantowaną wolność wyznania, która wyraża się w głoszeniu iż homoseksualizm jest grzechem, a aborcja jest morderstwem. Zob. Tamże, s. 14, 51.
[55] Tamże, s. 13
[56] Por. A. McGrath, J. Collicutt McGrath, Bóg nie jest urojeniem … dz. cyt., s. 123
[57] Zob J. Życiński, Bóg niepojęty, w: A. McGrath, J. Collicutt McGrath, Bóg nie jest urojeniem… dz. cyt., s 116