Warto się zastanowić dlaczego po wygranych przez PiS wyborach za naszą zachodnią granicą zapanowała istna histeria? Czy tylko dlatego, że rząd Beaty Szydło planuje wprowadzić podatki bankowe i od sieci handlowych, które najmocniej uderzą w niemieckie supermarkety i banki? A może władze w Berlinie (a w ślad za nimi media kontrolowane przez niemiecki kapitał) najmocniej obawiają się powrotu tematu… reparacji wojennych? Wszak w grę wchodzą roszczenia w wysokości ok. 845 mld USD!
Zdecydowana większość polskich rządów, jakie formowano po 1989 roku, była dla Berlina bardzo wygodna. Najlepszym tego przykładem było ośmiolecie rządów PO-PSL. Doprowadzono wówczas do stanu, w którym nasz kraj stał się – de facto – politycznym satelitą Niemiec. Wszelkie kluczowe decyzje, dotyczące strategicznych dziedzin funkcjonowania naszego państwa, musiały być najpierw akceptowane przez ekipę Angeli Merkel. Nie było mowy o tym, aby polski rząd mógł wprowadzić regulacje, które choćby tylko pośrednio uderzały w żywotne interesy gospodarcze naszego zachodniego sąsiada.
Sytuacja zmieniła się po 25 października, kiedy to wybory parlamentarne wygrało PiS. Nowy rząd Beaty Szydło zapowiedział szybkie wprowadzenie podatków, które istotnie odczują niemieckie firmy i banki działające na terytorium Polski. To oczywiście nie mogło się podobać politykom z Berlina. Ale czy tego w istocie boją się najmocniej…?
Przypomnijmy, że w 2004 roku, kiedy Niemcy zaczęły przebąkiwać coś o odszkodowaniach za utracone w wyniku podziałów politycznych po II wojnie światowej terytoria należące do III Rzeszy (dzisiejsze Pomorze Zachodnie, Mazury oraz Dolny Śląsk), urzędnicy Lecha Kaczyńskiego (ówczesnego prezydenta Warszawy) przygotowali wyliczenia, z których wynikało, że za samo tylko zniszczenie Warszawy Niemcy są winne Polsce równowartość dzisiejszych 45,3 mld USD. Temat roszczeń niemieckich za utracone ziemie III Rzeszy natychmiast przygasł…
Kwestia reparacji wojenny powróciła niespodziewanie na początku 2015 roku, kiedy grecki wiceminister finansów Dimitris Mardas stwierdził publicznie, iż Niemcy są winne Grecji blisko 279 mld euro w ramach reparacji za szkody wyrządzone przez hitlerowskie władze III Rzeszy w czasie II wojnie światowej. Powrót tematu niewypłaconych reparacji odbił się także szerokim echem w Polsce. Zgodnie z szacunkami dziennikarza i politologa dr. Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa – w ślad za Grecją, także i Polska mogłaby się ubiegać od rządu w Berlinie potężnych reparacji za straty wywołane przez Niemców podczas II wojny światowej. Zdaniem Kostrzewy-Zorbasa w grę miałaby wchodzić nawet równowartość 845 mld USD!
Wiadomym było, że rząd Donalda Tuska czy Ewy Kopacz nigdy nie użyje przeciwko Niemcom argumentu niewypłaconych odszkodowań za straty spowodowane agresją i okupacją z czasów II wojny światowej. Sytuacja jednak uległa zmianie, i o ile wcześniej było to nie możliwe, o tyle w przypadku rządu PiS staje się całkiem realne. Wydaje mi się, że właśnie tego najbardziej obawiają się niemieccy politycy. Nie podatku bankowego (mBank, Deutsche Bank), nie podatku od sklepów wielkopowierzchniowych (Lidl, Kaufland, Rossmann) lecz właśnie powrotu tematu odszkodowań i reparacji za straty wywołane II wojną światową. Stąd obecnie taka histeria, jazgot i nieustanne ataki na rząd PiS ze strony niemieckich polityków oraz mediów kontrolowanych przez niemiecki kapitał.
źródło: niewygodne.info